Jak wielu moich znajomych nie mam telewizora. Dzięki temu unikam neuroz z tym związanych. Ot ostatnio; miałem u znajomych naprawić antenę TV. Nie jestem specjalnie do tego predestynowany, gdyż pod moim ciężarem wyginają się krokwie, ale jako krótkofalowiec na takich rzeczach jak anteny się znam. Przyjechałem z dwu dniowym opóźnieniem, a w tym czasie znajomi zamówili już trzech fachowców od anten (trzech!?!) . Dodam, że była to sobota i niedziela! Słowem - uzależnieni panikarze ;) Ale i w tym moim odcinaniu się od telewizji, jest nieco hipokryzji, plus odrobina kokieterii, gdyż sprawiłem sobie monitor z funkcją TV. Czyli telewizora formalnie nie mam, a jakże, ale dziennik czy jakiś tam film czasem zobaczę.
Osobliwie lubię film o przenikliwym, lekarzu w średnim wieku który chodzi o lasce. Jest w tym wieku, w którym mądry mężczyzna jeszcze może i już umie obdarzyć Kobietę uwielbieniem o kolorze klarownego burgunda. To uwielbienie ma dojrzały, lekko cierpki smak reńskiego wina i zapach słonecznego sierpniowego lata.
Nie każdy z nas będzie takim winem. Część z nas, już w fabryce zapakowano w tekturowe kartoniki Tetra Pack. Część wylądowała na półkach w Biedronce czy w innym Lidlu. Innym zwyczajnie zabrakło sił lub padli pod ciężarem życia. Ale nieliczni z nas, niczym szlachetne Jaguary będą jednak lśnić patyną.
Nasz filmowy bohater do tego jest weredykiem, sarkastycznym złośliwcem i diabolicznie inteligentnym obserwatorem. Jest absolutnie niezależny i zawsze mówi to co myśli. Zastanowiłem się, dlaczego jest lekarzem. Pewnie z wielu powodów. Społeczeństwo się starzeje i każdego siłą rzeczy interesują choroby. Ponadto pięćdziesięcioletni lekarz, nawet bez fartucha jest 6 X bardziej pociągający niż pięćdziesięcioletni pracownik biblioteki pedagogicznej w Bartoszycach. Takie jest życie. Myślę, że jest jeszcze inna przyczyna. Usprawiedliwieniem dla tak kontrowersyjnego postępowania w dzisiejszych czasach mogą być tylko spore pieniądze, chociażby takie jakimi dysponuje Palikot, albo ratowanie ludzkiego życia.
W korporacjach, firmach nie ma już miejsca na ekscentryków z lat 70 i 80. Ich miejsce zajęła generacja ludzi bardziej dopasowanych i kompromisowych, a przez to, bardziej skutecznych rynkowo. Po prostu intuicja i śmiałe wizjonerstwo nie jest już potrzebne, od kiedy mamy skrupulatne badania rynku. Zuchwałych wizjonerów zastąpili smutni mączyści okularnicy - kapłani Excela.
Kiedy widzę tego filmowego lekarza, mam przed oczami, wypisz - wymaluj, swojego dawnego dyrektora. Byłem w pewnej poznańskiej firmie Kierownikiem. Nie pamiętam już jak się ten dyrektor nazywał, ale powiedzmy dla porządku, że Kaczmarek. Wszak w poznaniu takie nazwisko nosi 30% mężczyzn. Tego , jak go tu nazwaliśmy - Kaczmarka po prostu uwielbiałem. Chodził wyprostowany w tym swoim długim australijskim płaszczu i w skórzanym kapeluszu niczym misjonarz. Szorstki, nieogolony, konkretny i uczciwy. Kiedy przyjeżdżał do firmy kłóciliśmy się jak psy o wszystko, ale wieczorem, wraz z cała załogą szliśmy na piwo jak kumple.
Kaczmarek miał wtedy piękną młodą żonę, z której był dumny. Ta żona dodawała mu specyficznego blasku. Kaczmarek zawsze mówił to co myśli, wyjaśniał sprawy od ręki i nie chował urazy. Prowadził biznes w sposób jasny, rzeczowy i skuteczny. Był prawy. Później zmienił firmę, ale nie zmienił stylu działania. Rozbudował ją, a w zamian mu szpetnie podziękowano. Odczuł to boleśnie i pojechał do Tybetu wyciszyć myśli. Powrócił już do innych projektów.
Na tym samym piętrze firmy urzędował dyrektor Roman Śliski - alter ego Kaczmarka. Śliski był (jest?) dwulicowym koniunkturalistą, który podając rękę nigdy nie patrzył w oczy. Mówił i robił zawsze tylko to, czego oczekiwali od niego przełożeni. Jak widać był zwiastunem nowych, nadchodzących czasów. Śliski ma się teraz doskonale. Na 100% dotrwa do sytej emerytury na dyrektorskim stołku, w korporacji która doskonale reprezentuje jego system wartości (antywartości?).
Ale przecież to nie o Śliskim, tylko właśnie o Kaczmarku można nakręcić pasjonujący film w kolorze klarownego burgunda i o smaku reńskiego wina. Bo w życiu prawdziwego mężczyzny o to właśnie chodzi....
O ten smak...
frycz.pl
poniedziałek, 9 listopada 2009
Nam nie trzeba Bundeshwery.... :))
Siedzę w biurze i piszę projekt szkoleniowy. Siedemnaście kilometrów w prostej linii od Serca Warszawy – Pałacu Kultury i Nauki.
Za oknem delikatny niczym puch śnieżek. Pada na dach auta aby zaraz spłynąć. Kawa pachnie mocno i delikatnie zarazem. To fajna mieszanka Kolumbina +18 kupiona w sklepie „Pożegnanie z Afryką"...
Taka kawa czyni poranek jaśniejszym...
Nagle żarówka energooszczędna zaczęła niepokojąco mrugać. No ładnie, pomyślałem sobie. To my podpisaliśmy traktat, a tu euro żarówka świruje.
Za oknem coś zaczęło głośno buczeć...
Bzzzzzzzz......zzzzzzz!
Dwwwwww.....
DUP!
I światło spektakularnie zgasło!
Został tylko świecący w ciemności ekran laptopa i mrugające lampki modemu...
Po chwili zniknął też Internet...
Pip! Pip! - O! To mój palmtop stracił sygnał. Lokalny przekaźnik telefonii komórkowej przestał działać. To dziwne, myślałem że mają chociaż jakieś UPS? A tu już zgasł po dziesieciu sekundach? No cóż oszczędności u operatorów również..
Nastała cisza....
Zadzwonię do Klienta że nie dojadę..
Nie, jednak nie zadzwonię...
Po godzinie oczekiwania, z pewną obawą, ze swojego nie rozpakowanego jeszcze po ostatnim wyjeździe plecaka wyciągnąłem latarkę gazową. Czemu z obawą? A temu, bo dwa dni temu dowiedziałem się, że Papierz Grzegorz XVI uznał lokomotywy i lampy gazowe za dzieło szatana. I co teraz? Ciekawe czy to już odwołano? Napisał bym zapytanie do kurii, ale Internet nie działa...
Trudno. Ryzykując ekskomunikę zapaliłem lampkę gazową , wziąłem do ręki czasopismo „Na Szerokim Świecie” z roku 1934... Jakież to ciekawe.

Wygodny skórzany fotel, gazowa lampa, kolejna dobra kawa, czasopismo z 1934 roku i nasz system energetyczny były w doskonałej harmonii... Pomyślałem tylko o tym, co to będzie gdy będzie półtora metra śniegu i -26 st. C.
I nie wiem czemu przypomniało mi się powiedzonko:
„Nam nie trzeba Bundeshwery, nam wystarczy minus cztery! „
No dobra, kończę, muszę kupić kartusze z gazem, i zrobić zapasy cukru.. :)))
frycz.pl
Za oknem delikatny niczym puch śnieżek. Pada na dach auta aby zaraz spłynąć. Kawa pachnie mocno i delikatnie zarazem. To fajna mieszanka Kolumbina +18 kupiona w sklepie „Pożegnanie z Afryką"...
Taka kawa czyni poranek jaśniejszym...
Nagle żarówka energooszczędna zaczęła niepokojąco mrugać. No ładnie, pomyślałem sobie. To my podpisaliśmy traktat, a tu euro żarówka świruje.
Za oknem coś zaczęło głośno buczeć...
Bzzzzzzzz......zzzzzzz!
Dwwwwww.....
DUP!
I światło spektakularnie zgasło!
Został tylko świecący w ciemności ekran laptopa i mrugające lampki modemu...
Po chwili zniknął też Internet...
Pip! Pip! - O! To mój palmtop stracił sygnał. Lokalny przekaźnik telefonii komórkowej przestał działać. To dziwne, myślałem że mają chociaż jakieś UPS? A tu już zgasł po dziesieciu sekundach? No cóż oszczędności u operatorów również..
Nastała cisza....
Zadzwonię do Klienta że nie dojadę..
Nie, jednak nie zadzwonię...
Po godzinie oczekiwania, z pewną obawą, ze swojego nie rozpakowanego jeszcze po ostatnim wyjeździe plecaka wyciągnąłem latarkę gazową. Czemu z obawą? A temu, bo dwa dni temu dowiedziałem się, że Papierz Grzegorz XVI uznał lokomotywy i lampy gazowe za dzieło szatana. I co teraz? Ciekawe czy to już odwołano? Napisał bym zapytanie do kurii, ale Internet nie działa...
Trudno. Ryzykując ekskomunikę zapaliłem lampkę gazową , wziąłem do ręki czasopismo „Na Szerokim Świecie” z roku 1934... Jakież to ciekawe.

Wygodny skórzany fotel, gazowa lampa, kolejna dobra kawa, czasopismo z 1934 roku i nasz system energetyczny były w doskonałej harmonii... Pomyślałem tylko o tym, co to będzie gdy będzie półtora metra śniegu i -26 st. C.
I nie wiem czemu przypomniało mi się powiedzonko:
„Nam nie trzeba Bundeshwery, nam wystarczy minus cztery! „
No dobra, kończę, muszę kupić kartusze z gazem, i zrobić zapasy cukru.. :)))
frycz.pl
Wylogowany ze śmietnika.... Na zawsze.
To był piękny dzień.
Sobota, świeciło słońce. Otoczony fajnymi ludźmi, z plikiem gazet na kolanach siedziałem na przystanku. Auto miało być gotowe za godzinę. Po raz pierwszy od pięciu lat miałem przejechać się autobusem.
Zza kierownicy auta terenowego świat wygląda inaczej. Wyżej tak. Z radia sączy się muza i pachnie waniliowym tytoniem. Stalowe rury zainstalowane na przedzie auta przejmują impet napastliwego życia, w postaci autek, których kierowcy myśleli że się wcisną „na trzeciego” ale refleks nie ten, nie ten...
Zaś z perspektywy autobusu świat jest pełen interesujących ludzi, pięknych dziewcząt i intrygujących staruszków.
Wracałem ze spotkania na którym kolega przedstawiał mi założenia firmy w której pracuje. Nerwowy, dosłownie rozdygotany, po pierwszym rozwodzie. Żona utrudnia mu widzenia z córką. A kiedy się żenił wszyscy mu mówiliśmy co o tym sądzimy, ale ona była ładnie opalona. Ładnie opalona skóra wygrała z intuicją czterech kumpli.. Kolega jest kierownikiem średniego szczebla. Popychlem, którego depcze kierownik z góry i napierdzielają pracownicy z dołu. Frajerem, któremu państwo zabiera 40% dochodu żeby dokładać do gnijących stoczni, nierentownych kopalni i zadłużanych świadomie szpitali.
Kolega był stanie fatalnym. Rozdygotany, nerwowy, bladozielony jak pasztetówka. Podskakiwał na dźwięk telefonu, który dzwonił non stop. Kolega coś cały czas poprawiał przy uchu, i miałem wrażenie że nie siedzimy w jego zawalonym papierami biurze bez okna, tylko że jestem na odwiedzinach w Tworkach.
I do tego ten cholerny zapach...
Zapach strachu i postępującego obłędu..
Z takimi to przemyśleniami siedziałem sobie na przystanku wertując gazety. A tam poradnik dla stażystów. Jakieś kursy.. Jakieś przekręty... Jakieś Euro 2012.. Jakieś interpelacje, aproksymacje..... Słowem z gazet wylewały się jakieś fekalia.... I to ze wszystkich gazet. I tych na lewym i tych na prawym kolanie.
A wertowałem gazety, bo kolega „kierownik” prosił żeby znaleźć mu pracownika...Świeciło piękne słońce i postanowiłem nie brać tego zlecenia. Nie jestem na tyle niemoralny, żeby jakiemuś młodziakowi po studiach z ideałami i bez niezbędnego kapitału korporacyjnego kurewstwa, dać adres tej maszynki do mielenia ludzkiego mięsa jaką jest firma kolegi..
I nagle zobaczyłem pięknego mężczyznę. Miał około 25 lat, wysoki, szczupły dobrze zbudowany, fajne buty, czyste ubranie i świetna skórzana kurtka. Żaden lans.. Po prostu klasa faceta który jest nieco przedwcześnie dojrzały i niczego nie musi udawać i nikogo nie musi naśladować. Klasa faceta, który znalazł swój własny styl i smak. Był piękny w ruchach, i emanowało z niego zdrowie, siła fizyczna i dobra energia. Ale najpiękniejszy był jego tatuaż. Mianowicie na twarzy miał piękny wyrazisty tatuaż maoryskiego wojownika.
Zwykle tatuują się ludzie którzy w jakiś sposób się nie akceptują.

A ten czysty tatuaż w niezwykły sposób podkreślał piękne rysy tego mężczyzny, jego siłę i zdecydowanie... Nie wiem czemu, ale byłem pewien ze jego dziewczyna, lub jego partner są równie piękni, on sam jest człowiekiem zmysłowym i czułym..
Zachwycające w tym było to, że ten piękny mężczyzna tym zuchwałym tatuażem wyautował się z tego całego śmietnika.
Pokazał nam wszystkim dookoła że ten świat jest jest tylko częściowo jego światem. On bowiem nigdy nie będzie Regionalnym Kierownikiem Sprzedaży napojów , kierownikiem w TPSA, czy tak jak kolega, kierownikiem od jakichś rur PCV. Ten piękny człowiek nie będzie Palikotem, Chlebowskim, Olechowskim, Tuskiem, Piskorskim (oj, z całą pewnością!) , Rokitą czy Kaczyńskim...
Dla niego Grasz o Staż to żałosna przepychanka, a z twarzą maoryskiego wojownika nie można być też rzecznikiem prasowym. Z taką twarzą ciężko notorycznie kłamać.
Wszystko widać..
To była piękna sobota. Słoneczna i wczesnojesienna. Zajechał cicho niskopodłogowy autobus, a ja wyrzuciłem wszystkie gazety do kosza. A jadąc wykreśliłem ze swojego telefonu kilka numerów.
Po prostu musiałem zrobić w nim miejsce na Maoryskich Wojowników... :)
Bo życie przynosi nam to czego oczekujemy i na co stworzymy przestrzeń...
frycz.pl
Sobota, świeciło słońce. Otoczony fajnymi ludźmi, z plikiem gazet na kolanach siedziałem na przystanku. Auto miało być gotowe za godzinę. Po raz pierwszy od pięciu lat miałem przejechać się autobusem.
Zza kierownicy auta terenowego świat wygląda inaczej. Wyżej tak. Z radia sączy się muza i pachnie waniliowym tytoniem. Stalowe rury zainstalowane na przedzie auta przejmują impet napastliwego życia, w postaci autek, których kierowcy myśleli że się wcisną „na trzeciego” ale refleks nie ten, nie ten...
Zaś z perspektywy autobusu świat jest pełen interesujących ludzi, pięknych dziewcząt i intrygujących staruszków.
Wracałem ze spotkania na którym kolega przedstawiał mi założenia firmy w której pracuje. Nerwowy, dosłownie rozdygotany, po pierwszym rozwodzie. Żona utrudnia mu widzenia z córką. A kiedy się żenił wszyscy mu mówiliśmy co o tym sądzimy, ale ona była ładnie opalona. Ładnie opalona skóra wygrała z intuicją czterech kumpli.. Kolega jest kierownikiem średniego szczebla. Popychlem, którego depcze kierownik z góry i napierdzielają pracownicy z dołu. Frajerem, któremu państwo zabiera 40% dochodu żeby dokładać do gnijących stoczni, nierentownych kopalni i zadłużanych świadomie szpitali.
Kolega był stanie fatalnym. Rozdygotany, nerwowy, bladozielony jak pasztetówka. Podskakiwał na dźwięk telefonu, który dzwonił non stop. Kolega coś cały czas poprawiał przy uchu, i miałem wrażenie że nie siedzimy w jego zawalonym papierami biurze bez okna, tylko że jestem na odwiedzinach w Tworkach.
I do tego ten cholerny zapach...
Zapach strachu i postępującego obłędu..
Z takimi to przemyśleniami siedziałem sobie na przystanku wertując gazety. A tam poradnik dla stażystów. Jakieś kursy.. Jakieś przekręty... Jakieś Euro 2012.. Jakieś interpelacje, aproksymacje..... Słowem z gazet wylewały się jakieś fekalia.... I to ze wszystkich gazet. I tych na lewym i tych na prawym kolanie.
A wertowałem gazety, bo kolega „kierownik” prosił żeby znaleźć mu pracownika...Świeciło piękne słońce i postanowiłem nie brać tego zlecenia. Nie jestem na tyle niemoralny, żeby jakiemuś młodziakowi po studiach z ideałami i bez niezbędnego kapitału korporacyjnego kurewstwa, dać adres tej maszynki do mielenia ludzkiego mięsa jaką jest firma kolegi..
I nagle zobaczyłem pięknego mężczyznę. Miał około 25 lat, wysoki, szczupły dobrze zbudowany, fajne buty, czyste ubranie i świetna skórzana kurtka. Żaden lans.. Po prostu klasa faceta który jest nieco przedwcześnie dojrzały i niczego nie musi udawać i nikogo nie musi naśladować. Klasa faceta, który znalazł swój własny styl i smak. Był piękny w ruchach, i emanowało z niego zdrowie, siła fizyczna i dobra energia. Ale najpiękniejszy był jego tatuaż. Mianowicie na twarzy miał piękny wyrazisty tatuaż maoryskiego wojownika.
Zwykle tatuują się ludzie którzy w jakiś sposób się nie akceptują.

A ten czysty tatuaż w niezwykły sposób podkreślał piękne rysy tego mężczyzny, jego siłę i zdecydowanie... Nie wiem czemu, ale byłem pewien ze jego dziewczyna, lub jego partner są równie piękni, on sam jest człowiekiem zmysłowym i czułym..
Zachwycające w tym było to, że ten piękny mężczyzna tym zuchwałym tatuażem wyautował się z tego całego śmietnika.
Pokazał nam wszystkim dookoła że ten świat jest jest tylko częściowo jego światem. On bowiem nigdy nie będzie Regionalnym Kierownikiem Sprzedaży napojów , kierownikiem w TPSA, czy tak jak kolega, kierownikiem od jakichś rur PCV. Ten piękny człowiek nie będzie Palikotem, Chlebowskim, Olechowskim, Tuskiem, Piskorskim (oj, z całą pewnością!) , Rokitą czy Kaczyńskim...
Dla niego Grasz o Staż to żałosna przepychanka, a z twarzą maoryskiego wojownika nie można być też rzecznikiem prasowym. Z taką twarzą ciężko notorycznie kłamać.
Wszystko widać..
To była piękna sobota. Słoneczna i wczesnojesienna. Zajechał cicho niskopodłogowy autobus, a ja wyrzuciłem wszystkie gazety do kosza. A jadąc wykreśliłem ze swojego telefonu kilka numerów.
Po prostu musiałem zrobić w nim miejsce na Maoryskich Wojowników... :)
Bo życie przynosi nam to czego oczekujemy i na co stworzymy przestrzeń...
frycz.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)