Pamiętam egzamin na studia. Było piękne lato. Egzamin na KUL trwał dwa tygodnie i miał podobną strukturę jak matura. Najpierw część pisemna a później ustna. Czasu było sporo, i mieszkaliśmy w męskim akademiku na ul. Chopina. W dzień egzaminy, nauka spacery, wyprawy, a wieczorem „dyskusje po świt” Pamiętam wiecznego studenta w okularkach lenonkach. Siedzieliśmy w kuchni latem, nocą przy otwartym oknie i dyskutowaliśmy. Powiedział wtedy coś takiego: W życiu chodzi o to abyś wspiął się na górę, doszedł na szczyt. Każdy ten szczyt rozumie inaczej. Ale ważne żeby iść konsekwentnie jedną dobrą sprawdzoną drogą. Może będzie dłuższa, może krótsza, ale konsekwentnie realizowana doprowadzi cię do celu. Najgorsze co możesz zrobić to zamiast jednej drogi wybrać kilka a z każdej po trochu – to co Ci pasuje. T trochę weźmiesz z chrześcijaństwa ale trochę poprzerabiasz żeby było wygodniej. Spowiedź tak, ale przecież możesz wyszeptać Panu Bogu co i jak, do tego dorzucisz trochę jigi, trochę buddyzmu, okrasisz judaizmem i dodasz wróżki. Powstanie z tego bełkot, który na 100% zaprowadzi Cię donikąd....
Takie to piękne i ważkie rozmowy prowadziliśmy i użeraliśmy się ze złośliwym duchem który straszył nas ale też powiedział że na 5 z naszego pokoju zda na studia trzech.
Miał rację....
Ale ja nie o tym. Otóż kiedy leżeliśmy na łóżkach i się uczyliśmy przez otwarte okno wpadały letnie leniwe odgłosy miasta. Kiedyś samochodów było znacznie mniej niż obecnie i miały one tę cechę że emitowały charakterystyczne dla danego modelu i marki dźwięki. Inaczej chodziła Syrena a inaczej Fiat – to oczywiste. Ale inaczej chodziła Syrena 101 , 102, 103 starsza z drzwiami do przodu – dwucylindrowa , a inaczej ta nowsza z drzwiami do tyłu - 104, 105 , aczkolwiek model z drzwiami do przodu 103 miał silniki 2 i 3 cylindrowe. Ta dwucylindrowa chodziła podobnie na wolnych obrotach ale ruszając była bardziej pyrkocząca. Inaczej brzmiał dwusuwowy Wartburg, a inaczej dostawczy Barkas, choć silniki miały te same. Inaczej brzmiał Trabant a jeszcze inaczej dwusuwowy P70. A jak brzmiały Żuki, Nyski, Warszawy które miały silniki górnozaworowe i te miękko pracujące – dolnozaworowe. Inaczej Stary a inaczej Jelcze. Inaczej protoplasta Jelcza – Żubr. A jak brzmiały autobusy? Poezja! Sany, Jelcze, Sanosy, Autosany... A jak wrednie brzmiały Multicary, a jak specyficznie zapomniane dziś Robury... No i motocykle: jawy – jedno i dwucylindrowe, WSK-i , WFM-ki , MZ-ki Komarki, Jawki, Simsony i Verolexy...
I właśnie tym delektowaliśmy się leżąc i ucząc się przy otwartym oknie. Coś zajechało... Wszyscy słuchamy aż jeden z nas mówi STAR21 i po namyśle – wywrotka! Ten samochód miał duży benzynowy silnik którego praca była unikalna. No i spalał też pod 30 litrów /100 km. I tak każde z tych aut miało swój głos, zapach, brzmienie....
Teraz auta rządzą się innymi prawami. Zostały wykastrowane z dźwięku, kolor można zobaczyć po wyjściu z samochodu, a współcześni kierowcy podniecają się uchwytami na kubki. Inne czasy, ale nieuniknione bo gdyby teraz każdy chciał jeździć warszawą to katastrofa ekologiczna i ekonomiczna gotowa... Niemniej nie wszystkie auta są kastratami. W mojej wsi gdy zaparzam kawę wyjeżdżają do pracy dwa auta: piękne czarne Porsche które wspaniałym rykiem silnika bezceremonialnie przecina wioskę z prawa na lewo i jakiś amerykaniec, który basowym gulgotem swojego silnika budzi wioskę z lewa na prawo, okraszając dźwięk silnika przeciągłym piskiem opon. Ostatni Mohikanie pięknego rasowego dźwięku...
A pozostałym bezosobowym kundelkom, których marka to tylko malutkie plastikowe logo na plastikowej masce, lub tania nalepka na plastikowej klapie bagażnika. Te wszystkie pokurczone Yarisy, Astry, Pandy i Fabie...? Im pozostaje być cichutko, być niekłopotliwym, grzecznym i mieć katalizatorek.... Bo jak nie to Pani wyrzuci na śmietnik... Allegro tylko czeka.... :)
poniedziałek, 23 stycznia 2012
czwartek, 1 września 2011
Cena przejazdu na PKP znacznie spadła! Nawet 30%!

Na fotografii powyżej: szlak TGV Train à Grande Vitesse, - sterowny komputerowo automatyczny rozjazd kolejowy pod Paryżem..
Teraz, wskutek remontu torowiska (banalizacji szlaku) pociąg z Warszawy do Krakowa będzie jechał o całe 1,5 godziny dłużej.
Oznacza to że:
1,5 godziny dłużej elektrowóz będzie delikatnie ciągnął nasz skład!
1,5 godziny dłużej będzie troszczył się o nas Pan maszynista!
1,5 godziny dłużej będziemy pod opieką Panów Konduktorów!
1,5 godziny dłużej będziemy pod dyskretną opieką SOK-istów!
1,5 godziny dłużej będziemy korzystali z bezpłatnego WiFi !
1,5 godziny dłużej będziemy czytać firmową gazetkę!
1,5 godziny dłużej będziemy w Warsie sączyć pyszną kawkę...
I za to wszystko – tu uwaga!- kolej nie chce żadnej dopłaty!!!
Troszczą się o nas, opiekują wiozą całe 1,5 godz. dłużej w starej cenie, czyli realnie cena godziny przejazdu w przeliczeniu za godzinę – znacznie spadła! Prawie o 30%
Dodajmy że gdybyśmy w Agencji Towarzyskiej zproponowali żeby świadczono nam usługi o całe 1,5 godziny dłużej ale w dotychczasowej cenie to wyśmiano by nas i wyrzucono za drzwi!
Ale ludziom trudno jest dogodzić, i pewnie znów usłyszymy narzekania malkontentów: że kolej to, że kolej tamto..
Czasem myślę, że nie warto się starać...
Miłośnik kolei..
F.
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Plącze fakty. Nie pamięta co mówił 3 minuty temu....

Na biurku wala się kartka. Przekładam ją z prawa na lewo. Kładę do kuwety, ale przekładam w inne miejsce. Ale nie mam kuwety „kuriozalne sprawy”
Pewna firma informatyczna zleciła nam rekrutacje. To znaczy tylko drugą ich część. Pierwszą część zrobili własnymi siłami a my mieliśmy spotkać się na końcu i opisać przydatność kandydata do pracy na stanowisku kierownika salonu sprzedaży. Fajne stanowisko, fajna kasa, sporo luzu bo taki kierownik byłby jednocześnie handlowcem od większych zleceń więc można/trzeba wyskoczyć na spotkanie do Klienta... Miodzio!
Kandydatów był o ośmiu, a jeden z nich - umówiony w połowie dnia. Wcześniej dokładnie ślęczę nad CV bo wprawdzie to są zwykle Baśnie Z Mchu i Paproci ale ważne jest jak te baśnie są napisane. Kandydat skończył studia dzienne – 5 letnie - metalurgię (czy jakoś tak podobnie...) na szacownej uczelni.. Poza tym CV dość przeciętne. Pół roku tu, siedem miesięcy tam... List motywacyjny – taki sobie. No ale coś jednak sprawiło że ktoś podsunął go nam do dalszego zastanowienia.
Kandydat pojawił się punktualnie, i był nieco nieśmiały. Rozmowa pomimo moich wielu starań nie kleiła się więc uznałem, że tak ciekawe studia jak metalurgia będą dobrą bazą i znakomicie rozluźnią atmosferę. Zwłaszcza że prywatnie, fascynują mnie te różne łożyska, tuleje, białe stopy, odlewane panewki, wiertła ze stali szybkotnącej czy szwedzkie piły do metalu przecinające w trzech ruchach na pół - nasze piły do metalu! W metalu jest zaklęta magia! Magia wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie, wyczucie temperatury hartowania, koloru nawęglanej stali, cierpliwości szwejsowania, czy frajda twardego lutowania. Zawsze wpatruję się w olej spuszczony ze skrzyni biegów mojego auta. Gapię się przez lupę w ostrym świetle, a tam bogactwo mieniących się metali. Lśniąca stal, szarawe aluminium czy żółtawe smugi mosiądzu z synchronizatorów...
I oto siedzi przede mną magik i czarodziej od tego wszystkiego :) Na początku spory zgrzyt bo nie pamiętał tematu pracy magisterskiej sprzed 2 lat! Ale jak już sobie przypomniał to aż podskoczyłem z radości! Napawanie jako metoda regeneracji czegoś tam! Mój Boże ! Napawanie!
Pośpiesznie, aby nie uronić chwili jego cennego czasu nalałem nam po kubku kawy i zapytałem jak on ocenia przydatność napawania w remontach silników okrętowych. Czy widział już tę laserową maszynę do napawana nieruchomych wałów korbowych na statkach? Co myśli o napawaniu stellitem krawędzi zaworów. Czy jego zdaniem takie zawory nie są własnie za twarde i nie wklepują gniazd zaworowych w głąb miękkiej głowicy? Co on myśli o tym żeby zawory wydechowe napawać stellitem a ssące jedynie azotować, albo nawet tylko nawęglać?
I szkoda że nie miałem aparatu fotograficznego w oku! Jaka szkoda!
Gość miał taką minę jakby właśnie zobaczył zielone półprzeźroczyste galaretowate UFO z siedmioma oczami nad głową. Miał wielkie oczy jak 5 złotych i rozchyloną w zdziwieniu buzię.
Kandydat nie wiedział NIC z zagadnień napawania, ale to dokładnie NIC! Na moje pytanie jak można nie wiedzieć NIC po 5 latach DZIENNYCH STUDIÓW , odparł niepewnie że napawanie go tak naprawdę nie interesowało. A co Pana interesowało – zapytałem? Dodam, że moje rozczarowanie tym gościem zaczęło przeradzać się w przygnębienie z lekkimi elementami depresji...
Bo mnie tak naprawdę interesowały różne stopy metali! Wypalił!
I znowu w sercu rozlało mi się ciepło! Tak! To on! On też jest zafascynowany tymi technologicznymi cudeńkami ze stopów aluminium, magnezu, krzemu i odrobiny miedzi. Te skomplikowane obudowy skrzyń biegów, te zwiewne niczym skrzydło elfa obudowy alternatorów.... Noooo nie, nie takie stopy metali... zastopował mnie zniechęcony.. A jakie stopy metali, zapytałem niosąc w sercu jeszcze cień nadziei? Na próżno! Pan niestety nie wiedział jakie stopy metali go interesowały! I to już dwa lata po skończeniu pięcioletnich studiów dziennych. Zaproponowałem kandydatowi żeby może pozwał uczelnię. Normalnie; niezależni eksperci z WAT stwierdzą komisyjnie że on nic nie wie, a potem będzie mógł wystąpić o odszkodowanie do uczelni za zmarnowane pięć lat, bo z takim poziomem wiedzy, lub raczej z takim mistrzowskim poziomem niewiedzy, system ocen na uczelni nie powinien go przepuścić dalej... A przepuścił! Pan potraktował to jako żart. Ja mówiłem poważnie....
Zaczęliśmy rozmawiać o jego kompetencjach zawodowych i właśnie kartka o której mówiłem dotyczy właśnie tej części. Kandydat nie nadawał się za bardzo na dynamicznego kierownika salonu IT. Coś tam sobie notowałem, ale dopiero po kiedy porządkowałem dokumenty zobaczyłem co zanotowałem:
nie wie
plącze fakty, majaczy
nie pamięta co mówił 3 minuty temu
osłabia mnie
wymyśla głupoty o kryzysie.
itd..
I co mnie zastanawia, to fakt, że on kiedyś zostanie kimś. Z takim profilem kompetencyjnym, może zostać radnym, potem pójść do polityki, jakiś samorząd... I dalej... I będzie zajmował się tym z taką samą pasją, oddaniem i zaangażowaniem z jaką pięć lat studiował napawanie i stopy metali...
Ale że jeszcze o nim usłyszymy, to pewne....
niedziela, 28 sierpnia 2011
To już jest koniec.... felietonik technologiczny..

fot. r.fryczkowski
Czy nie masz czytelniku czasem takiego wrażenia TO JUŻ JEST KONIEC! w odniesieniu do relacji z ludźmi (nasze kolejne związki), zjawisk społecznych (kolejne firmy), produktów rynkowych czy usług?
Pamiętam kiedy takie wrażenie miałem wiele lat temu. Czekałem na prowincjonalnym przejeździe kolejowym. Światła mrugały a dzwonek robił głośne dyń dyń dyń! Czas uciekał aż wreszcie majestatycznie przejechał zestaw złożony z wielkiego spalinowozu manewrowego SM-42 zwanego stonką, a przeznaczonego do ciężkich prac manewrowych, oraz jednego wagonu osobowego z obsadą konduktorską. 2 maszynistów + 2 konduktorów = 4 obsługujących ten lokalny skład gdzieś na mazurach. W środku rzęsiście oświetlonego wagonu siedziało zaś czterech czy może pięciu pasażerów. A był to regularny pociąg na jakiejś tam peryferyjnej linii... O rany! Zdziwiłem się naiwnie, przecież bilet na to kuriozum musi kosztować przynajmniej 200-300 PLN!* Kogo na to stać?! Po chwili uświadomiłem sobie, że bilety w kasie kosztowały najpewniej po 8 PLN, a „szkolne” z ulgą 50% to nawet po 4 PLN, a pozostałą różnicę – powiedzmy 250 PLN dopłacało państwo czyli ja i my wszyscy na rogatkach... No tak. Stąd się biorą straty na koniec roku liczone w setki milionów PLN. Bo gdyby lokalny dyrektor okręgu był faktycznie lokalnym dyrektorem co się zowie, a nie lokalną marionetką z układów i politycznego nadania to kupił by w Czechach 2-3 leciutkie szynobusy, przeszkolił operatorów w sprzedaży biletów i już po 3 latach szynobusy by się zwróciły i zaczął zarabiać. Ale tak nigdy się nie stanie!
I wtedy przez głowę przeszła mi myśl – TO JUŻ JEST KONIEC!
Oni nigdy się nie zmienią.. A było to w latach '90.. No i co? Miałem rację?
I ten przebłysk miałem jeszcze wiele wiele razy, i zawsze był nieomylny. A ostatnio?
Kupiłem sobie nowy, jak to mówi młodzież „wypasiony” telefon HTC-HD2. Ma dotykowy ekran, czuły odbiornik GPS internet, i wszystko co potrzeba , żeby aktywnie uczestniczyć w nobilitującym strumieniu globalnych danych. Miałem tylko wybrać czy chcę z telefon systemem operacyjnym Windows Mobile czy Android. Nie miałem preferencji, ale na codzien używam znakomitego programu Auto-Mapa który współpracuje z Windows Mobile i to przeważyło.
W gronie kolegów jako jedyny mam smartfona z systemem Windows Mobile . Wszyscy mają Androida i na każdym spotkaniu przez pierwsze 10 minut chwalą się nowymi aplikacjami. A to jakiś nowy kalendarz, a to wspaniały licznik ilości danych, przez brak którego ostatnio wybuliłem rachunek 485 PLN, a to aplikacja dla turystów, a to jeszcze coś. Oni się chwalą nowinkami, tylko ja się nie chwalę bo po prostu nie mam czym. Chciałbym pochwalić się programem do nauki telegrafii ale na Windows Mobile nie działa? Chciałbym programem dla krótkofalowców ale na Windowsa nie ma, i tak wkoło... Ot system operacyjny jest, działa, ale jest jakiś martwy...
A teraz zmierzam wprost do sedna. Kolega skonfigurował sobie nowego Samsunga, na Androidzie zresztą. Od ilości aplikacji szumi w głowie a wszystko działa lekko, z polotem. Aż tu nagle dostał staromodnego klasycznego SMS-a. Po czym powiedział: przepraszam odpowiem tylko na SMS. Ja nastawiłem się na to, że będzie mozolnie stukał palcem po ekranie, podczas gdy kolega powiedział na głos do telefonu: teraz jestem na spotkaniu wyślę raport po szesnastej pozdrawiam i nacisnął SEND. Co zrobiłeś zapytałem, przekonany że wysłał plik MP3. Otóż nie! Op otrzymaniu SMS, jego telefon z systemem Android przechodzi w stan czuwania, i wystarczy powiedzieć odpowiedź aby on sam zamienił to na literki i napisał na ekranie! Mało tego – telefon robi to bezbłędnie! Kolega treść SMS podał normalnie a nie jakimś tam teatralnym głosem. Mało tego, pośpiesznie przedyktował treść SMS-do mnie: przesyłam sms i pozdrawiam Tomek , sprawdziłem i na ekranie nie było ani jednej literówki! Można wysyłać SMS-y prowadząc auto i nie odrywać wzroku od drogi!
I nagle pomyślałem o systemie Windows Mobile: TO JUŻ JEST KONIEC. Oni nigdy się nie zmienią! I tu żaden zakup Nokii (jako firmy) nie pomoże. System WM na moim telefonie jest jak ten stary kopcący spalinowóz manewrowy ciągnący jeden oświetlony wagon, bez polotu, bez radości, codziennie tak samo aż do końca tej cholernej umowy lojalnościowej...
Konstruktorzy Androida byli w sytuacja tworzenia czegoś nowego od podstaw, a Windows Mobile ma genetyczną wadę i nieusuwalną garb nikomu niepotrzebnej kompatybilności do systemu z początku lat '90
F.
* w przeliczeniu na dzisiejsze kwoty.
środa, 24 sierpnia 2011
Poziom życia a jego jakość...

Wracaliśmy z Białegostoku. Szkolenie było fajne, lecz trenersko wyczerpujące co zwykle w parze chadza. W drodze powrotnej wpadliśmy do salonu samochodowego Mercedesa aby na własne oczy zobaczyć małe ,nieprzydatne do niczego, w zasadzie dwuosobowe auto, dość trudne do zainstalowania instalacji LPG, za 570 tysięcy złotych! Poszło o zakład gdyż ja twierdziłem, że to niemożliwe, a wspólniczka twierdziła że widziała takie auto na własne oczy. Miły sprzedawca pokazał nam auto , ale nas nieco wystudził bo to w salonie było już niestety sprzedane.... Na pytanie ile ich sprzedał, zmarszczył czoło i powiedział, że tego dokładnie modelu to w tym roku sprzedał już kilka...... Kilkanaście sztuk... Mojego pytania gdzie założyć butlę z gazem, Pan zrazu nie zrozumiał a potem się na głos roześmiał.. Pewnie gaz był zainstalowany już fabrycznie podobnie jak inne bajery: ogrzewana tylna szyba i radio stereofoniczne.
Podniosła nas na duchu świadomość, że pozornie biedni Białostoccy przedsiębiorcy, lekarze i nauczyciele akademiccy mają dobry gust i kupują trwałe, choć nieco przestylizowane, i mało przydatne na działkę auta...
Za Białymstokiem zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej aby zatankować gaz i coś zjeść. Zaparkowaliśmy auto pod restauracją, zamówiliśmy obiad, a w międzyczasie wertowaliśmy gazety.
W pewnej chwili, lub jak o piszą w komiksach - wtem! Dostrzegliśmy jak dwaj obywatele WNP o śniadej karnacji „namawiają się” na nas.. Coś tam ustalają. Coś tam pokazują, szepczą. Zdziwiło mnie to, bo auto mam takie, że już nie stanowi łupu dla złodziei a jeszcze nie ciągną za jego klamkę bezdomni aby sprawdzić czy może otwarty i można będzie się przespać... Tak czy inaczej sytuacja stała się nieprzyjemna. Wyjaśniłem ją – bo tak jest najlepiej - i okazało się, że Panowie narodowości kaukaskiej namawiają się nie na nas, tylko na innego Pana który siedział dwa stoliki za nami.. Czyli wszystko było ok! Mogliśmy wrócić sobie spokojnie do obiadu i wertowania gazet. Wtem wspólniczka zapytała: „czy wyobrażasz sobie co byśmy czuli gdybyśmy teraz jechali tym autem za 570 tysięcy?” No nie, nie wyobrażam sobie – powiedziałem zgodnie z prawdą. I wtedy zdałem sobie sprawę, że można być za biednym żeby spokojnie dotrzeć Fiatem 126p z Białegostoku do Warszawy, jak i – paradoksalnie - za bogatym żeby tam dotrzeć w jednym kawałku Mercedesem SL....
Przypomniał mi się wykres ze studiów (powyżej) odnośnie jakości i poziomu życia. Relacja pomiędzy tymi wykresami jest ciekawa. Otóż jeśli wyobrazimy czerwoną kreskę jako poziom życia (ilość łazienek i mercedesów SLR w garażu) to linia jakości życia wcale za nią nie podąża w sposób prosty. Podąża do pewnego momentu do góry, aby po przekroczeniu pewnej sumy zacząć opadać w dół. Słowem życie tych najbiedniejszych i najbogatszych jest ciągłą walką.
Najbiedniejsi walczą o przetrwanie, często na poziomie biologicznym.
Średniacy za cenę zakredytowania, opodatkowania, obZUSowania, okamerownaia, zaidentyfikatorowania, cieszą się pewną wolnością, sytością, i wolnym anonimowym czasem w weekendy. Nie muszą też i nie chcą walczyć. Sprawa awansu to raczej sprawa próżności niż ambicji..
Najbogatsi to znowu strefa walki, wpływów, ochroniarzy, rozmów z politykami, jakieś układy, Miro, Zbycho. Lobbowanie.... Słowem syf i malaria, i – paradoksalnie – ciągły lęk o swoje status quo.To tyle jeśli chodzi o jakość życia...
Jeśli zaś chodzi zaś o pozyskanie środków to:
Pierwsza grupa - grupa biologicznego przetrwania – jest całkowicie odporna na tego typu działania ze strony państwa. Ich niezaradność życiowa jest promowana przez nieudolne państwo niejasną szarą strefą, niskimi obciążeniami podatkowymi i ubezpieczeniowymi (KRUS). Byłem tydzień w woj. Zamojskiem i aktywnie uczestniczyłem w życiu tamtejszej społeczności. Piliśmy ukraińską wódkę, jedliśmy ukraińskie cukierki – zresztą pyszne! Gospodarz miał Passata kombi w dieslu o nieustalonym pochodzeniu i roczniku, i do tej pory jeździł na oleju opałowym a teraz kupuje ukraińskie paliwo w beczce 200 litr. i ma zapas na dwa miesiące... Słowem Państwo tu wiele nie ugra, a ja z tym swoim rozliczaniem kosztów i sumiennym rozliczaniem faktur poczułem się jak pajac z innej bajki.
Drugą grupę (na wykresie – środek) można zaś posuwać do woli i z każdej strony. Najpierw trzeba ukarać ich zapał do pracy wyższym podatkiem i ZUS-em. Ci ludzie kupują zwykle prywatnie nowe auta, które boją się przerobić na gaz, boją się zarysować, bo ogólnie się boją.. Nie odliczają sobie ceny paliwa ani amortyzacji wozu... Niezaangażowana w nic syta stabilizacja jest ich Bogiem, a bankomat kapliczką... Więzienie zaś – nawet krótkotrwałe – piekłem a zwykła bójka czymś niewyobrażalnym... Takich pracusiów umiejętnie opakowanych przez media w lęki fobie i urojenia można dymać na tysiąc sposobów latami... Ich zawodowy cynizm – w ich mniemaniu źródło ich siły – po paru latach staje się toksyną, która nie pozwala odczuwać. A kiedy taki pracuś postanowi się wyzwolić i rzuca etat, w swoim mniemaniu stając się człowiekiem wolnym, w rzeczywistości przechodzi tylko z kasty niewolników z wyboru do kasty wyrobników z wyboru. Nie ma wprawdzie nad sobą debilnego szefa czy szefowej – paranoiczki, i może w ciągu dnia pójść do sobie parku na dwugodzinny spacer, ale płaci za to najniższy ZUS fundując sobie nędzną starość, z wrzodami żołądka. Słowem z deszczu pod rynnę...
A trzecia grupa? Ona walczy bez końca dla zasady. Ich życie jest ciągłym kompromisem z jakimś plugastwem a niejasne ustalenia na cmentarzu są jej dekalogiem. No ale za to mają przywilej działania wielkoskalowego i trzymania swojej kasy na Kajmanach i innych Seszelach. Tych wojowników też trudno wydymać na kasę, bo walka, często bezcelowa jest ich uzależnieniem i celem w samym w sobie. Ich życie lub śmierć to pojawienie się lub nie pojawienie na liście takiej lub innej w takim czy innym Forbsie. A to wszystko + układy z kim trzeba wyrobiło w nich zwierzęcy spryt i znieczuliło na niuanse, jakim są nieuniknione ofiary ich wielkoskalowego działania...
Czy jest jakaś inna grupa? Na przykład świadomych rzeczy autsajderów, bezśladowych w działaniu i konstruktywnych w formie? Wolnych, a zarazem świadomych, że wolność to tylko przywilej wyboru tyrana jakiemu chce się służyć?
Pewnie jest, tylko gdzie....
poniedziałek, 25 lipca 2011
Bezpieczny raj wylęknionych eunuchów.....
W Norwegii stało się to co się stało... Smutek wielki, ale zawsze zdarzają się szaleńcy.... Jedni zabijaj 91 dzieciaków, inni tacy jak Hans Frank – 91 tysięcy. Tak czy śmak tragedia. 91 ofiar. Swoją drogą gdy amerykański pilot źle rozpoznał cel i jednym strzałem zabił 50 niewinnych afgańskich weselników strzelając rakietą w autobus z ludźmi to nasz Premier, ani Prezydent, ani Premier 1000 – lecia: Pan Buzek nie słali do Afganistanu depesz kondolencyjnych, a cała sprawa przeszła przez mainstrimowe media niemal niezauważona... No cóż...
Jechałem autem smutny i refleksyjny taki aż tu nagle raziła mnie wiadomość jak piorun! Otóż jakiś gość z Belgii (co to ta Belgia? Czy ma rząd? ) postawił postulat aby zaostrzyć eurodostęp do broni! Jak to zaostrzyć – pomyślałem nerwowo? Czy w Polsce można prosto i legalnie w czasie jednego dnia kupić sobie sztucer? NIE! Czy w każdym powiecie jest strzelnica czy ośrodek strzelecki? NIE! Czy są mnożone bezsensowne trudności TAK! I jeszcze to wszystko utrudniać!?!
Nie tak dawno rozmawiałem z kolegami o czasach hipotetycznej wojny domowej, i doszliśmy do wniosku, że w obecnej chwili jeden szaleniec wyposażony w dobrą broń maszynową z tłumikiem i kilka magazynków amunicji jest w stanie wymordować cały blok mieszkalny i nikt mu się nie postawi, nikt nie przeszkodzi bo nikt nie ma broni palnej i nikt nawet nie wie jak posługiwać się nożem! Wystarczy odciąć łączność przewodową w piwnicy budynku i zagłuszyć jammerem komórki a potem chodzić od drzwi do drzwi i zabijać, zabijać, zabijać.... Zabijać poprawnych, bezbronnych i wystraszonych tak jak to robił chory pychicznie szaleniec w Norwegii...
Euroidioci uważają ,że metodą jest zabrać broń, zabrać wszystkie prawa jakie ma obywatel aby stworzyć raj na ziemi... Nie dodają tylko że to raj dla sytych zakredytowanych eunuchów. Bezbronnych w sytuacji gdy przyjdą nocą po nich uzbrojeni Morlokowie....
No ale zawsze możemy się łudzić, że nie przyjdą....
Jechałem autem smutny i refleksyjny taki aż tu nagle raziła mnie wiadomość jak piorun! Otóż jakiś gość z Belgii (co to ta Belgia? Czy ma rząd? ) postawił postulat aby zaostrzyć eurodostęp do broni! Jak to zaostrzyć – pomyślałem nerwowo? Czy w Polsce można prosto i legalnie w czasie jednego dnia kupić sobie sztucer? NIE! Czy w każdym powiecie jest strzelnica czy ośrodek strzelecki? NIE! Czy są mnożone bezsensowne trudności TAK! I jeszcze to wszystko utrudniać!?!
Nie tak dawno rozmawiałem z kolegami o czasach hipotetycznej wojny domowej, i doszliśmy do wniosku, że w obecnej chwili jeden szaleniec wyposażony w dobrą broń maszynową z tłumikiem i kilka magazynków amunicji jest w stanie wymordować cały blok mieszkalny i nikt mu się nie postawi, nikt nie przeszkodzi bo nikt nie ma broni palnej i nikt nawet nie wie jak posługiwać się nożem! Wystarczy odciąć łączność przewodową w piwnicy budynku i zagłuszyć jammerem komórki a potem chodzić od drzwi do drzwi i zabijać, zabijać, zabijać.... Zabijać poprawnych, bezbronnych i wystraszonych tak jak to robił chory pychicznie szaleniec w Norwegii...
Euroidioci uważają ,że metodą jest zabrać broń, zabrać wszystkie prawa jakie ma obywatel aby stworzyć raj na ziemi... Nie dodają tylko że to raj dla sytych zakredytowanych eunuchów. Bezbronnych w sytuacji gdy przyjdą nocą po nich uzbrojeni Morlokowie....
No ale zawsze możemy się łudzić, że nie przyjdą....
wtorek, 29 marca 2011
Promieniowanie - czyli prywatna wojna Murphy'ego
Kiedy był wybuch w Czarnobylu a naszych kolarzy nie odwołano z Wyścigu Pokoju oraz mataczono informacją, udałem się na emigrację wewnętrzną. Nastąpiło coś takiego, że komuniści - przestali istnieć. Przestało istnieć ich prawodawstwo, stali się niewidoczni, i stanęli po stronie zła... Stoją tam zresztą do dziś. Wróciłem z tejże emigracji, z tej prywatnej wojny Murphy'ego, dopiero po pierwszych wolnych wyborach, a na pamiątkę tego wewnętrznego powrotu, na mojej działce powiewa biało czerwona flaga...
Efektem tejże emigracji była chęć zabezpieczenia się od takich zdarzeń w przyszłości. Pokręciłem się więc swoim motorkiem dwa dni po Warszawie, i z niemałym trudem używając środków płatniczych i uroku osobistego w proporcjach 50/50% zdobyłem potrzebne mi elementy elektroniczne. Był rok bodajże '86, a ja mając garść elementów - w tym ten najważniejszy – rurkę pomiarową zaszyłem się na dwa dni na strychu i zrobiłem! Zrobiłem Licznik Geigera Mulera! Od tej pory w zapomnianym kącie na na strychu stało szare plastikowe pudełeczko po niciach z którego dobywał się ledwo słyszalny, uspakajający serce stukot licznika..
Klik.klik.........klik........klik.klik.klik.......klik........klik.klik.....
I tak około 14/16 razy na minutę. Urządzenie zużywało znacznie poniżej 0,5 Wata, choć wtedy pojęcie „energooszczędny” jeszcze nie istniało w świadomości, a nasza duma - telewizor kolorowy Rubin 714p ważył około 60 kg, i w szczycie pobierał do 250 W.
A licznik klikał sobie zapomniany na strychu, i na szczęście od czasu Czarnobyla nigdy się nie przydał. Teraz postanowiłem go odświeżyć, wymienić rurkę pomiarową na nową i sprawdzić na nowo cały układ elektryczny....
Ścisłych pomiarów dokonywałem od środy do dzisiaj...
Wyszło tak:
1.
Środa 16,1 imp./minutę
2.
Czwartek 16,4
3.
Sobota 15,5
4.
Niedziela 15,2
5.
Poniedziałek 15,8
Czyli spoko! Promieniowania nie ma! Minimalna różnica w czasie trzech ostatnich dni być może wzięła się z tego że nakryłem stojący na dachu licznik Geigera plastikowym wiaderkiem chroniąc go przed deszczem...
Słowem promieniowanie pod Warszawą na wolnym powietrzu jest znacznie mniejsze niż na co dzień mają ludzie żyjący mieszkaniach zrobionych z tzw. wielkiej płyty, jeśli nieszczęśliwie ta płyta jest zrobiona z parszywego, taniego żużlobetonu. Ot i wyjaśnienie dlaczego „w domach z betonu nie ma wolnej miłości....”
Minęły lata, licznik ze swoim mechanicznym stukotem stał się nieco archaiczny, a i my żyjemy w innym kraju. Teraz uczciwi politycy o jasnych twarzach i sprawni nieskorumpowani rządzący wybrani w demokratycznych wyborach, nigdy przenigdy by nas nie oszukali tak jak tamte wredne gady sprzed lat. Dzisiejsi politycy nigdy by nie zataili faktycznej sytuacji i prawdy, choćby była nie wiem jak niewygodna i zmuszała do osobistych wyrzeczeń.
Na pewno tak jest, tak.... Na pewno....
I właśnie dlatego ja na wszelki wypadek licznika się nie pozbędę. Jest po remoncie, może sobie uspokajająco stukać jeszcze wiele lat. I niech sobie stuka zapomniany na strychu te swoje 14/16 impulsów na minutę.
Na nasze i jego zdrowie!
Robert Fryczkowski
Subskrybuj:
Posty (Atom)