wtorek, 21 lipca 2009

Światło mojego życia... Bajka.

Moje mieszkanie nie jest na pewno nowoczesne, ani ustawne, ani też ciepłe zimą. Jest raczej nieustawne, ma krzywe drewniane framugi, skrzypiące podłogi i zimą trzeba się dogrzewać kominkiem. Strukturalnie jest nieco poddaszowe.
Ale ma też walory. W części swojej jest drewniane, przez co latem cudownie pachnie, ma mnóstwo zakamarków, półek, pomieszczeń, szafek. Dwoje ludzi może żyć w tym mieszkaniu i napatoczyć się na siebie przez cały dzień, a jak są jednopłciowi to i całą noc. No i mieszkanie ma okna na 4 strony świata! To ostatnie zaczynam doceniać od niedawna a dostrzegłem w pełnym wymiarze dopiero w zeszłym roku. Od wschodu są dwa okna kuchni i jedno łazienki, od południa okno strychu i sypialni, od zachodu, okno sypialni, saloniku i biura, od północy okno pracowni doświetlonej trzema lampami.
Zauważyłem już w zeszłym roku, że są dni w roku, pojedyncze dni, a czasem nawet pojedyncze godziny (sic!!) w których światło słoneczne układa się w taki a nie inny sposób. Jest taki dzień w roku, w którym światło odbija się w oknie dachowym sąsiada, dokładnie w taki sposób, że w całości wpada do biura i świeci na jeden punkt na ścianie. Ten niezwykły snop światła przemieszcza się w widoczny gołym okiem sposób i po godzinie znika. Ekskluzywny spektakl narodzin, życia i przemijania....

Kuchnia 5 rano...

Albo są takie dwa – trzy dni wiosną i dwa trzy dni jesienią, kiedy to światło świeci dokładnie wzdłuż korytarza, rozświetlając go przez kilkanaście minut w zupełnie nierzeczywisty sposób. Na korytarzu ułożone są długie deski ze szczelinami. I światło rozświetla te szczeliny do najmniejszego pyłku kurzu, najdrobniejszego ziarnka piasku, które przez kilka krótkich chwil może wylegiwać się w blasku słońca. Ma po tym o czym opowiadać innym ziarnkom i pyłkom w długie zimowe wieczory.. Jakie, no jakie jest to słońce pytają inne ziarnka a ono mówi: słońce jest światłością która przeniknęła mnie na wskroś! A inne ziarnka próbują to sobie wyobrazić i wyobrażają sobie Boga.
Najbardziej jednak fascynuje mnie kuchnia. I to nie ze względu na obecność lodówki do której można nocą lunatykować. Otóż jest taki tydzień w roku. W okolicach 21 czerwca kiedy to w bezchmurny poranek słońce wpada do kuchni w sposób absolutnie nierzeczywisty. Kuchnia o 5:30 rano wygląda jakby odlewano w niej stal. Brakuje tylko snopów iskier. Piękne, poranne promienie słońca wpadają dokładnie równolegle do blatu stołu. Małe okruszki rzucają długie cienie. Złote podniecające refleksy pełzają po stalowych naczyniach. Jest to dzień wielkiej obietnicy. Dzień radości. To światło jest jak miłość, młodość i nadzieja w jednym. Jest zuchwałe i sięga daleko, ale jeszcze nic nie ogrzewa. Jeszcze nie potrafi. Już daje obietnice, choć nie wie czy je spełni. Nie wnika do środka kubka, nie rozpoznaje jeszcze co jest czym. Ono świeci niezmąconym biało złotym blaskiem i myśli że takie będzie całe życie.



Nie ma lepszego początku dnia niż usiąść sobie o świcie w takiej kuchni z kubkiem gorącej kawy, i karmić oczy światłem. Rozpoznawać w nim siebie kilka, kilkanaście lat temu. Tę radość zaspanego poranka, nadzieję wiecznego życia tu i teraz i tak jak teraz... Dom jeszcze śpi. Czasem za oknem przemknie zaspane auto, a ja siedzę i roześmiany patrzę w to światło. I nic mu nie mówię jak będzie kiedyś.
No bo sam do końca nie wiem...
A ciekaw, jestem bardzo.



frycz.pl

poniedziałek, 20 lipca 2009

Błogosławiony kryzys....

Kryzys, czyli emocjonalny detoks i niedzielna długa rozmowa...

Można charakteryzować ludzi na różne sposoby. Można też, pod względem energetycznym. Ot chociażby tak jak w przypowieściach o talentach*. Ten który dostał jeden talent zakopał go, ten który dostał dwa oddał dwa a ten kto otrzymał pięć talentów pomnożył je i oddał Panu Bogu pomnożone.

Pod względem energetycznym widzę to tak:
25% to energetyczne pokurcze, takie pasożyty, pijawki.... Dzwonią, kontaktują się, kiedy czegoś potrzebują, a kiedy nie potrzebują to nie dzwonią. Potrzebują należy rozumieć szerzej. Mogą chcieć się wyżalić, upuścić Ci w duszę trochę jadu... Generalnie traktują Ciebie instrumentalnie jak emocjonalną latrynę. Siebie zresztą często też... zakopują swój talent głęboko.
50% to- energetycznie rozważni. Kontaktują się na zasadzie pragmatycznej. Nie żeby jakoś wylewnie, ale mają świadomość że kiedyś możesz się przydać, a że mają nastawienie społeczne i czytają ze zrozumieniem „niezbędnik inteligenta”, mają świadomość, że i oni mogą być przydatni. Taki higieniczny i poprawny społecznie układ inteligentów w pięciopiętrowym bloku. Dajesz dwa talenty otrzymujesz dwa. Ot taki trochę beznamiętny, ale bezpieczny i w sumie dość miły sex. Dajesz dwa talenty odbierasz dwa, dajesz dwa talenty odbierasz dwa, czasem w chwili szaleństwa trzy, czasem w chwili zapomnienia jeden....
25% ludzi to ludzie szczodrzy energetycznie. Rozsypują iskry inspiracji na prawo i lewo. Przynajmniej się tak robić starają na 100 różnych sposobów. To ludzie po spotkaniu których stajesz się bogatszy, bardziej świadomy, ogrzewasz się....

Nie wiem w której grupie ja jestem, ale wiem do której świadomie dążę. Kryzys jednak spowodował, że moje kontakty z grupą pierwszą stały się w odbiorze wstrętne i energetycznie niemożliwe, a kontakty z grup drugą – emocjonalnie przykre ,intelektualnie trudne i życiowo bezowocne. A co ma do tego kryzys? Otóż ma. Kiedy działa się w chorobliwym pośpiechu licznych zleceń, płytkich bezrefleksyjnych kontaktów i pewnej nadpłynności finansowej to w sposób naturalny nie szanuje się swej energii. Nie ma też czasu i ochoty na jakąś głębszą refleksję. Obdarza się energią i uwagą niemalże każdego, czy jest tego wart tego czy też nie jest. Hossa, prosspera, czy jak tam zwał, powoduje, że czas, pieniądze, i pewien taki jałowy życiowy rausz szpachlują rzeczywistość. Szpachlują bez końca, tak, że w końcu przestajemy już ją odczuwać. A kryzys jest takim czasem sprawdzania, jakości kontaktów, poczucia lojalności i życiowej wyrozumiałości otoczenia wobec nas i wyrozumiałości nas wobec otoczenia.
I właśnie w taka niedzielę zweryfikowałem po bardzo długiej i nudnej wymianie zdań kolejną taką znajomość. I dobrze! Czuję się bosko! Tak jakbym za pomocą jednej tabletki wyleczył się z syfilisu. Dobrze jest wyznawać paradygmat nadmiaru. Oznacza to nie mniej ni więcej, że świat pełen jest fajnych energetycznych i pozytywnie myślących ludzi. Tylko trzeba ich chcieć.
I to zarówno chcieć w swym otoczeniu jak i – najważniejsze – chcieć w sobie...
frycz.pl


* Szkoliłem w zeszłym roku grupę 18 młodych ludzi. Przytoczyłem tę przypowieść w celu lepszej analizy postaw rynkowych. Z grupy 18 ludzi w wieku 23-32 lata ani jedna osoba nie znała tej przypowieści. Zastanawiające? Niepokojące? Oczywiste?...

środa, 15 lipca 2009

Jak kto sie urodził demokratą to porządnym republikaninem już nie będzie... (arch. frycz.pl)

Mam wyrobione zdanie na wiele spraw. To upraszcza postrzeganie świata. To też niestety zubaża postrzeganie rzeczywistości. Ot - coś za coś. Afroamerykanie są dobrzy w sporcie, koszykówce i znakomicie czują bluesa. Białasy wymyślają komórki, modemy, lasery i protokoły komunikacyjne. Włosi są niezorganizowani i w tym są najbardziej zorganizowani. Rosjanie – romantyczni alkoholicy, Czesi – do bólu nijacy, Francuzi – ekscytujący kolaboranci, Polacy – bohaterowie przegranych spraw, Finowie to zaś pracowici mistrzowie biatlonu i rajdów samochodowych. I tak w koło.

Tak samo z partiami politycznymi. Nasze partie budzą we mnie uczucia od lekkiej niechęci do skrajnej odrazy. Ich reprezentanci – podobnie. Zostawmy tę polityczną proktologię. W każdym bądź razie zawsze mówię głośno o naszej poltyce to samo co mówił Piłsudski. Nic więcej, nic mniej, bo też poza tym że mamy komórki i laptopy, to w samej obyczajowości politycznej wiele się nie zmnieniło...

Z partiami w USA jest inaczej. Republikanie zawsze budzili we mnie respekt i szacunek. Ot obciążeni wprawdzie nie jedną skazą mimo wszystko byli i są dla mnie wojownikami. Silni, konsekwentni, religijni, uzbrojeni. Jasno stawiający granice. Mocarstwowi zdobywcy kosmosu i budowniczowie lotniskowców.

Ich prezydenci? Twardy Reagan depczący sowieckiego hegemona, Bush senior.

Co innego Demokraci. Chwiejne, galaretowate osobniki zajmujące się ponad miarę prawami gejów, powszechnym dostępem do skrobanek, i rozlazłym liberalizmem. I ci ich prezydenci. Beznadziejny, bezwyrazowy i słaby Carter, czy Clinton maczający cygara w wilgotnej cipce Moniki Lewinsky. Nie ma w tym nic złego. To nawet podniecające. Żałosne było jedynie to, że romansował i kłamał tak nieudolnie, iż o mało co nie wyleciał z posady prezydenta USA.

Ten mój czarno biały obraz zaburzył Prezydent Obama. Wprawdzie demokrata, ale jakiś taki inny. Wykształcony czarnoskóry, oczytany, w miarę dzieciaty i wspierany przez ładną żonę. Moja niechęć do demokratów zaczęła delikatnie topnieć. „A imię jego czterdzieści i cztery..” Może to coś znaczy? Obama podobnie jak ja, też był był wychowywany przez dziadków. Kolejna cienka, pajęcza nieomalże nić sympatii.

Na pewno jest to pierwszy prezydent stworzony przez media. Jest jak modelka. To idealny „półprodukt” do dalszej obróbki medialnej.

Obama jest już prezydentem. Pierwsze co robi to dotrzymuje słowa i w blasku kamer likwiduje więzienie w Guantanamo. Zaczynam odczuwać do niego nić sympatii... Wprawdzie ci ludzie zostaną porozsyłani do Jordanii i Arabii Saudyjskiej, gdzie czeka ich pewna śmierć, ale tego już kamery nie pokażą. A jaka jest jego druga decyzja?

„Prezydent USA Barack Obama zamierza podpisać dekret, znoszący zakaz wspierania funduszami federalnymi ugrupowań międzynarodowych, które pomagają w przerywaniu ciąży - poinformowała agencja Associated Press, powołując się na "osobistości oficjalne". AP pisze, że posunięcie to, oczekiwane jeszcze dzisiaj, z pewnością zadowoli "liberałów i innych adwokatów prawa do aborcji".Zakaz wprowadził prezydent Ronald Reagan w 1984 roku. Zniósł go Bill Clinton, ale w 2001 roku przywrócił ów zakaz George W. Bush. Konkretnie zakaz ten oznacza, że pieniądze amerykańskiego podatnika obecnie nie mogą trafić - np. z funduszy Agencji Rozwoju Międzynarodowego - do ugrupowań międzynarodowych oferujących aborcję lub poradnictwo w zakresie aborcji. AP wskazuje, że zakaz dotyczy nawet ugrupowań, które choćby mówią o aborcji w razie nieplanowanej ciąży.” PAP.


I tak właśnie, ta krótka jak mgnienie fascynacja się kończy... Jak ktoś się urodził demokratą to porządnym republikaninem już nie będzie....

A trochę szkoda. Heh.....

frycz.pl

poniedziałek, 13 lipca 2009

O telekomunkacji, internecie i Ronie Jeremy...

Netpud...
We wsi, w której mieszkam był pewien telekomunikacyjny pat. Mianowicie jeden z operatorów ma pozycję bardzo mocną a inni... Innych w zasadzie nie było.
Niczym legendę powtarzamy historię pewnego człowieka, który jako pierwszy przeszedł do innego operatora – do Netii. I po tym przejściu dopiero zaczęły się przejścia. Otóż wskutek słabego przepływu informacji między operatorami, oraz dlatego, że nagłemu pogorszeniu uległy możliwości techniczne, ten zuchwalec mógł cieszyć się internetem szerokopasmowym w każdą środę od godziny 11 do 13.. Zamiast to docenić, cieszyć się tym, zmienić swój system pracy na zmianowy, wykorzystywać urlopy na żądanie, czy wreszcie postarać się o potomka i iść na urlop „tacierzyński” żeby korzystać z netu, ten agresywny niewdzięcznik wykłócał się o dostęp do netu przez równe trzy miesiące! Po trzech miesiącach poddał się i powrócił z Netii z powrotem, do tego operatora o pozycji mocno wiodącej. No i kłopoty techniczne ustały jak ręką ! Cud! Czyli używając branżowego żargonu: W cudowny sposób, na powrót pojawiły się możliwości techniczne. I cóż z tego, skoro ten człowiek jest teraz przedwcześnie posiwiałym pięćdziesięciolatkiem, który chodzi po wsi i cały czas mruczy coś tam do siebie pod nosem, albo rozmawia z kotami..
My zaś – mieszkańcy wsi dostaliśmy czytelny sygnał: „ morda w kubeł frajerzy, i nie świrować bo skończycie tak jak on!” . No cóż, ja tam sygnał odebrałem właściwie i mając do wyboru dobrze działający internet lub działający w sposób (wówczas) nieprzewidywalny, ale za to 80 PLN/mies. tańszy, wybrałem – drogi i działający. Wprawdzie po 24 miesiącach te 80 PLN składa się na wcale pokaźną sumkę 1920 PLN, za co mógłbym kupić świetną drukarkę, dobry rower czy instalację LPG, ale.....
Tak czy inaczej było by dobrze gdyby konkurencja jakaś była. Nawet nie 50/50% ale już 80/20% dało by klientom oddech a operatorów zdyscyplinowało.
Jakaż więc była moja radość, kiedy na środku wsi zatrzymała się mała biała furgonetka z drabinami na dachu, oklejona w dumnie: Netpud. Ha! NET jak NETIA a PUD jak Pudzian! Hurrra!! Pojawiła się fajna konkurencja! - pomyślałem naiwnie...
A było ich dwóch: jeden chudy a drugi grubszy, z perlezką i z wąsikiem. Wyglądał dokładnie tak jak wygląda obecnie znany wszystkim czterdziestolatkom Ron Jeremy. Znany z kaset VHS i ubogich, jednostajnych list dialogowych. Przez to podobieństwo i niebieskie ogrodniczki wydał mi się od razu dwa razy bardziej sympatyczny. Podział pracy był jasny. Szczupły coś tam montował na słupie, a nasz Ron instruował go co i jak. Bezpiecznie - z dołu. Podjechałem do nich i otworzyłem przyciskiem prawe okno auta; Zziuuuuuuuuumtut!
„Panowie są z Netii ?” Wykrzyknąłem. „Ron” obejrzał się, podszedł do mojego auta i bezceremonialnie oparł się łokciami o krawędź drzwi, a że był niewysoki to głowa była już w aucie. Ściśle; wąsy i para ciemnych przenikliwych oczu. Perlezka ciągle pozostawała na zewnątrz. Sekundę później, jego zapach, a był to zapach pranej raz w tygodniu czerwonej flanelowej koszuli w kratę , też był wewnątrz auta.
„Panowie są z Netii” , zapytałem już ciszej, ale ciągle z nadzieja w głosie...
Ha! Ha! Ha! He He Heeeee.. Ron zaśmiał się głośno i dobrodusznie, jakby po raz pierwszy w życiu usłyszał kawał o kozie i kloszardzie. Teraz wnętrze auta wypełnił dodatkowo męski zapach papierosów „Fajrant , harmonizując się doskonale z zapachem jego potu. „Czyli nie jesteście?” Zapytałem nieśmiało. „Będziesz Pan tym skurwysynom płacił jeszcze dziesięć lat, to Panu mówię!!” - wykrzyknął mi prosto w nos.
Machnął ręką na pożegnanie i wrócił do kolegi. A ja powiedziałem krótkie - Acha! Pożegnałem się i pojechałem. Do teraz jednak nie daje mi spokoju pytanie; kogo miał na myśli mówiąc „skurwysyny” ? Jakiś urząd ? Holding ? Kartel? Stowarzyszenie? Fundację ?
No sam nie wiem.... Ale się cieszę. Zostało mi jeszcze tylko 9 lat.
Jakoś zleci...


frycz.pl

piątek, 10 lipca 2009

O ludziach, którzy zapomnieli umrzeć

W mojej wsi, mieszkam już bardzo długo, ale też z długimi przerwami. Jakby zebrać to w całość to może by było to w sumie z pięć, sześć lat. Doskonałym punktem obserwacyjnym jest dla mnie taras z którego mam widok na skrzyżowanie dróg, idących ludzi, domy i samochody. Taras na którym popijam „poranną kawę nad gazety plamą”. Taras na którym czytam w te dni kiedy nie mam zajęć i ten sam na którym rozmyślam wieczorami. Z tarasu wioskę moją widzę życzliwie i z uśmiechem. Dostrzegam zmiany, choć...

Siedziałem na tarasie i czytałem Hrabala. Hrabal, stary barwny człowiek, przyjaciel Havla, bywalec praskich barów, który mieszkał do końca w zwykłym bloku z wielkiej płyty. Taki trochę Szwejk.

Czytałem właśnie jego „Święto Przebiśniegu”. Piękna soczysta emocjonalna proza. W miarę upływających linijek znikał taras, odpływała aromatyczna kawa. Kawa kupiona w Pożegnaniu Z Afryką, Kolumbina +18 Pojawiały się za to postacie.

Ot piękna pani Benikova;

/.../ ta piękna kobieta jest nade mną, że nie widziałem jej nigdy w złym nastroju, że nie widziałem jej nigdy zaniedbanej, nie słyszałem nigdy, żeby przeklinała życie swoje albo innych, nie słyszałem nigdy aby kogoś pomawiała, żeby od czegoś się wymawiała, ba, nie słyszałem nigdy, żeby chciałaby być kimś innym niż sobą, zawsze życzyła sobie tylko tyle, żeby być Panią Benikovą, tą kobietą, którą właśnie jest./.../”

Albo taki Pan Metek? W Panu Metku odnalazłem się w sposób nieco przerażający. Nie przywiązuję uwagi do przedmiotów, nie lubię ich wręcz. Jest tak dlatego, iż mam matrixowo - Platońskie przekonanie, że otaczające mnie przedmioty to tylko linijki programu w mej głowie. Ale gdy już mi się coś już spodoba, gdy już ta linijka programu jest napisana wyjątkowo zgrabnie, już tak coś podejdzie pod rękę, tak przypasuje.. ( a to się zdarza sporadycznie) to od razu kupuję tego dwie sztuki. Na zapas! I tak; na strychu stoją dwie karbonowe wędki a w warsztacie leżą dwaidentyczne mierniki. Pan Metek działał podobnie, tylko 10 razy gorzej. Aż się przestraszyłem! Jako antidotum postanowiłem jedną wędkę i jeden miernik wystawić na Allegro. Ufff. Tak na mnie podziałał opis szaleństwa Pana Metka, któremu wszyscy przecież ulegamy. Czy to kupując trzydziestą parę butów, czy też auto ponad stan. Cyt;

„/.../ pan Metek to w rzeczywistości odważny mężczyzna, który żeby nie musiał myśleć o bezmyślności nie tylko swego ale i każdego życia, to tak jak listowie latem, które na leśnych parcelach litościwie przysłania jego domki i szopy, i bałagan, tak i pan Metek każdym okazyjnym zakupem przysłania widok na samego siebie, spojrzenie w swoją twarz, spojrzenie, które każdego człowieka napawa lękiem i przerażeniem, lecz od niego uciec już się nie da. Ale tak to już chyba musi być...”

Albo taki pan Karol i jego miłość do serwolatki. Do serwolatki czy do sushi, co za różnica? Pan notariusz, który wlókł się „poskrzypując jak stara maszyna, która produkuje buble”.Pan Junek, który żył tylko dlatego, że zapomniał umrzeć.

Wstrząsnął mną dreszcz. Na tarasie zaczęło robić się ciemno i zimno. Hrabal powoli odpłynął. Rozejrzałem się dookoła i zasępiłem. Czyż nie jest tak, że my,

w przeciwieństwie do bohaterów Hrabala, zapatrzeni w nowe auta, równe żywopłoty, niespłacone kredyty kryzys i codzienną rutynę już dawno umarliśmy?

A to tylko dlatego, że zapomnieliśmy żyć......... frycz.pl

czwartek, 9 lipca 2009

Sztuka spadania....



Jechaliśmy fajna grupą ze szkolenia. Terenówka nawijała raźno na koła kolejne kilometry dla animuszu pociągając sobie raz po raz łyka z baku... A pociągała ostro jak góral.. Wtuleni w mruk silnika słuchaliśmy muzy, rozmawialiśmy o wartościach, o ludziach o szkoleniach i o życiu. Wreszcie zeszło na nasze małe dziwactwa. A dziwactwa te były różne. Pewnie tych najważniejszych nie zdemaskowaliśmy. Ot banał. Czy ty drogi czytelniku tez zaczynasz jeść Ptasie Mleczko od obrywania zębami tych tafelek czekolady?

No widzisz! Jakie to urocze! Z Ptasim mleczkiem milki już to nie wychodzi. Jest zbyt ciastowate. No dobrze, a czy Ty też kiedy widzisz żabę to,..... Nieważne..

Samochód mruczał i gorliwie chłeptał paliwo, my słuchaliśmy muzy i opowiadaliśmy urocze pierdołki, Automapa czuwała żebyśmy dojechali o czasie i na miejsce, a CB radio pilnowało żeby podróż kosztowała jak najmniej. Byliśmy taką samobieżną „Kapsułą Szczęścia” jeśli tak można określić paroletnie auto z czterema roześmianymi ludźmi na pokładzie, których napędza dobra kawa, własne towarzystwo i poczucie dobrze wykonanej roboty...

W pewnym momencie zeszło na nasze imiona. Geneza były różna. Na przykład ja mam imię od generała Roberta MacNamara. (foto).

Ten kostyczny sekretarz obrony USA (własnie umarł) był ikoną lat 70' Był bezrefleksyjnym wojownikiem i – co mnie szczególnie cieszy – był antykomunistą! Nawet w pewnym czasie nasiliło się to u niego do tego stopnia, że "widział" sowieckie czołgi wjeżdżające do Waszyngtonu! No i na jego cześć mam na imię Robert!

Fajnie co nie? Jadący z nami kolega powiedział że to przecież niemożliwe żeby sowieckie czołgi były na przedmieściach Waszyngtonu. No bo jak? Otóż tak – nabrałem powietrza w płuca, i wyjaśniłem– Rosjanie jako jedyni na świecie opanowali zrzucanie czołgów (transporterów, ciężarówek) Z samolotów. Czołg wylatuje swobodnie, i otwiera się mały spadochron. Mały uruchamia trzy ogromne, ale to i tak mało, więc 200 mtr. nad ziemią uruchamiają się trzy silniki rakietowe które wyhamowują cały zestaw. I tak 50 tonowy czołg dotyka ziemię miękko jak motylek...

Ojejku!! Jęknęła siedząca obok koleżanka. Skrzywiła się i posmutniała.
O co chodzi?
Wiesz, pomyślałam ilu młodych żołnierzy musiało zginąć zanim Rosjanie dopracowali ten system..

I nagle w aucie zrobiło się jakoś zimno. Jechaliśmy w posępnym milczeniu, a ja tylko myślałem ile to spadochronów się nie otworzyło? Ile z nich otworzyło się za późno a ile się zaplątało? Ile silników rakietowych nie zadziałało a ile zadziałało za wcześnie i czołg znów zaczął przyspieszać ku śmierci. Słowem – ilu z nich musiało umrzeć, mieć połamane kręgosłupy i kończyny. Ilu młodych ludzi „popsuli” na każde 100 czołgów które z sukcesem wylądowało? Ile czołgów niecelnie spadło w toń jezior i rzek – plum! A ile roztrzaskało się o beton lotniska? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy, ale jak sobie przypominamy tragedię „Kurska” i ich stosunek do ludzi, to pewnie ze 30% Wydaje się to dużo, ale skoro przeciętny „czas życia” czołgu na współczesnym polu walki wynosi 8 minut, to czy to dużo?

Uświadomiliśmy sobie nagle że jesteśmy nieprzyzwoicie szczęśliwymi ludźmi. A żołnierze? Taki ich los. Pięknie pokazuje to film Tomka Bagińskiego „sztuka spadania”. Los marny, ale czyż wielu z nich nie dostępuje przywileju bezkarnego zabijania. To dopiero jest adrenalinka!

Próbowaliśmy powrócić do dawnej atmosfery, ale już się nie dało. Mnie cały czas nurtowało co czuli by „Czterej pancerni” zrzuceni w swym czołgu z Pałacu Kultury i Nauki?

No i najważniejsze, co z Szarikiem?

frycz.pl

środa, 8 lipca 2009

Inwazja zachłannej ciemnoty...

Było spokojne popołudnie. Na sklepowym parkingu wysłałem SMS z numerem paragonu, do sieci hipermarketów. Do wygrania była/jest wycieczka do Paryża. Paryż! Sieć , która „ceni jakość” grzecznie mi podziękowała zapewniając, że los będzie uwzględniony. Uśmiechnąłem się i pomyślałem o szczęściu, losie i Paryżu. Wszystko odbyło się prosto, elegancko i na temat!

Niestety, pech chciał, że chwilę później postanowiłem wygrać samochód w konkursie jednej z sieci komórkowych. Paryż i nowe auto – będzie piękna para. Chciałem go wygrać zresztą nie dla siebie. Postanowiłem, ze „jak by co” to dam go tacie . Jeździ bezawaryjnie Fiatem, no to będzie miał wydatki :)) Wysłałem więc SMS za bodajże 4 złote netto, czyli 4,88 brutto i czekam na losowanie auta marki XXX.

Sieć podziękowała za uczestnictwo i już. Najgorsze, miało dopiero nadejść.....

Po jakimś czasie otrzymałem SMS-a żebym nadesłał swoje imię (!?!) bo jakaś bodajże Ania kompletuje jakąś listę. Oczywiście wszystko było bardzo ładnie ubrane w słowa. Zignorowałem tego SMS-a, i jednocześnie całą te loterię mrucząc złowrogo zza kierownicy: „Spier***cie psie syny! Już ja was znam. Ania kompletuje dokumenty - psia krew! Siedzi trzech informatyków i wypuszcza dziesiątki tysięcy SMS -ów do łatwowiernych. Treść uprzednio przygotowana przez agencję reklamową, a emisja według ustalonego harmonogramu”

I już bym zapomniał o całej sprawie, aż tu nagle kolejny SMS: Wyślij SMS o treści XXX żeby mieć wielkie szanse na wygraną! Co tam się dzieje pomyślałem! Co to w ogóle jest! Już raz wysłałem i teraz spokojnie czekam. Pewnie za miesiąc w Gazecie Wyborczej ukaże się całostronicowe ogłoszenie kto wygrał auto, tak to jak to chociażby zrobił Shell, lub tak jak było z mercedesami na Orlenie. Otóż pewnego dnia, wchodząc do swojego ulubionego Orlenu na ul. Lazurowej zobaczyłem obrazek w ramce, a na nim uśmiechniętego starszego Pana obok nowego Mercedesa i podpis: „na tej stacji nasz Klient wygrał Mercedesa” Pytam więc kumpla czy to ściema. W żadnym razie odparł, ten gość tankuje tu raz na tydzień, i po prostu miał szczęście! No i tego właśnie oczekiwałem – szczęścia.
Zadzwoniłem do znajomego i pytam o co chodzi? Odparł: „to proste, w Lidlu uczestniczysz w loterii, a to z samochodami to widocznie jakaś gra... „ na moje pytanie – jak długo będą mnie jeszcze napierdalać tymi SMS-ami odparł :pewnie tak długo aż im się trzykrotnie zwróci kasa za te auta ! Noo.... To mogiła pomyślałem...
Jakiś czas była błoga cisza aż tu znowu zaatakowali: ”czekamy na SMS-a aby przyznać Ci ileś tam losów. Wyślij SMS-a pod numer....” Po cholerę mi Wasze losy! Won! A już następnego dnia: Nie zasypiaj bo może dostaniesz samochód! Wyśllij SMS..... Później to nawet zaczęli mnie trochę straszyć przed godziną dwudziestą: „ PONOWNIE prosimy o wysłanie SMS....” Jak jakiś urząd albo windykator! W pewnej chwili puściły mi nerwy i chciałem napisać SMS o treści niemiłej, ale pohamowałem się. Przecież im o to chodzi. O 4,88 PLN brutto, czyli 4 PLN netto. I tylko o to.



I nie było żadnej prostej możliwości aby wyłączyć ten gówniany spam np. wysłać SMS o treści „NIE” pod jakiś bezpłatny numer.

Tych chorych SMS- ów naliczyłem kilkanaście!! Wszystkie o treści rodem z gazetek reklamowych sprzed 15 lat typu: „Ta wycieczka na Karaiby jest Twoja! Zamów tylko czajnik bezprzewodowy za 199 PLN i jedź! Poczułem jakiś niesmak. I nie chodzi o auto. Pewnie jacyś ludzie je wygrali i są zadowoleni. Pewnie niektórzy z nich - za pierwszym razem. Idea takiej loterii sama w sobie też jest znakomita. Natomiast sposób w jaki to zrobiono – był doprawdy żenujący. Sieć do tej pory oceniałem jako najlepszą i najuczciwszą na rynku, a nawet tydzień temu przeszedłem do niej z kolejnym telefonem z innej sieci.
A tu taki kwas...

Według mnie może to wskazywać na dwie sytuacje:
1) W kierownictwie firmy doszło do głosu nowe rozdanie. Menażeży dla których ważne są tylko piniendze. Za dwa lata i tak bedom pracowały gdzie indziej, w chipsach dajmy na to, to co im zależy narobić smrodu, a słupki w raporcie bedom? No bedom! Pani kerowniczka pochwali! Pochwali! Renke poda może...

2) Albo wersja druga; Menażeży ocenili, że grupa docelowa - czyli ja - to jakaś zachłanna bezrefleksyjna ciemnota.
A może i jedno i drugie? Wszak każdy sądzi po sobie...

frycz.pl

czwartek, 2 lipca 2009

My - ciemny lud...

Pamiętam moja pierwszą fascynację mózgiem.
Pojechaliśmy do Francji. Konkretnie do Pięknego Arles - pracować. Dwa fiaty 126p. Moja kochana babcia pożyczyła/dała mi trochę DM (dojczmarek) na paliwo i pomknęliśmy! Pojechało rodzeństwo w jednym fiacie i ja z koleżanką (tego rodzeństwa) w drugim.
Sama jazda była dość wyczerpująca z dwóch powodów:
1)Rodzeństwo było mało zamożne i uparło się żeby jechać drogami bocznymi zamiast płatnymi autostradami.
2)Rodzeństwo zmieniało się się za kierownicą, a ja nie (pasażerka zapomniała okularów :/
Jeśli dodam do tego, że wtedy nie było GPS-ów, telefonów komórkowych, a nawet proste CB-radio było ekstrawagancją to mamy obraz podróży. Jechaliśmy powoli i głośno, kto miał fiata 126p ten wie... Tu pomyliliśmy drogę, tam był objazd, tu ograniczenie. Normalnie koszmar! Tymi bocznymi ścieżkami jechaliśmy do Arles ponad trzy doby! Ale za to tanio!
A co to ma do fascynacji mózgiem? Otóż po dwóch dobach jazdy non-stop zatrzymaliśmy się gdzieś we Włoszech na krótki odpoczynek. Opuszczone gospodarstwo, wypalone słońcem kamienie, zrujnowany dom i kamienny taras. A na tym tarasie ja padłem ze zmęczenia. Leżałem w takim ni to śnie, ni to drzemce i nagle zaczęły mi się przewijać obrazy z dzieciństwa. Ba, obrazy głosy i zapachy. Ot jakaś wizyta u znajomych. Słyszę głosy, rozmowy, treść rozmów, pamiętam dotyk zabawek, smak szarlotki i zapachy. Idę przez park... itd.
Wtedy zrozumiałem, że wszystko co kiedykolwiek usłyszeliśmy, zobaczyliśmy, przeżyliśmy, jest z filmową doskonałą dokładnością, w kolorze i stereo zakodowane jest w naszym mózgu od chwili kiedy otwieramy oczy w szpitalu. Tylko trzeba odpowiedniego bodźca, żeby to wyzwolić.

Parę tygodni temu oglądałem debatę. Uczestniczył w niej Poseł Kalisz, Poseł Kurski i jeszcze dwóch innych posłów. Temperatura dyskusji była bardzo wysoka. Padały mocne określenia. Dziennikarz nie mógł zapanować nad posłami. Słowem mocna ideologiczna kłótnia.
Pamiętam jak dziś, że zastanawiałem się nad tym, jak oni mogą tak na co dzień współpracować w sejmie? Ale, tu stało się najważniejsze; program zakończył się burzliwie, prowadzący podziękował uczestnikom i telewidzom i wstał. Posłowie też wstali, kamera jednak była cały czas włączona i pojawiły się napisy. Posłowie zaczęli odpinać mikrofony i w ułamku sekundy przeszli do przyjacielskiej rozmowy kumpli okraszonej salwami śmiechu. Pamiętam, że wtedy osłupiałem, bo zdałem sobie sprawę, że przejście do tak skrajnych stanów emocjonalnych jest niemożliwe, jeśli są one autentyczne. Oni po prostu w zmowie, odgrywają przed nami swoje żałosne role, a to komucha, a to prawicowego bulteriera, a „ciemny lud wszystko kupi”. To taka żałosna szopka aby zgarnąć swój kawał tortu.
To nieomalże tak samo jak z samochodami. Citroen Berlingo, Renault Kangoo czy Fiat Doblo mają tę samą płytę podłogową i bywa, że te same silniki, ale dla laików to miękki Citroen, trwały Renault i tani w eksploatacji Fiat. A de facto to jeden i ten sam samochód.

Ta cała sytuacja przypomniała mi się z fotograficzną dokładnością właśnie dziś, a impulsem nie było wielogodzinne zmęczenie jazdą tylko film z portalu www.prawda2.net pokazujący manipulację w polityce. Film okraszony cytatami z Orwella, Goebbelsa i Hitlera, które jak wraz, przerażająco pasowały do świata dzisiejszej globalnej polityki.
frycz.pl

środa, 1 lipca 2009

Bielany / Koło Sobota 5:50 rano.





Przeżywam teraz zachwyt Polską. Głęboki i niekłamany. Niemniej zachwyt, to nie jest zaślepienie. Przełom czerwca i lipca. Wracałem z lasu. Las teraz jest piękny i zachwycający. „ Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las.”
Nie był to zwykły las, były to Palmiry. Włączył mi się „szwędacz” (skądinąd urocze określenie? Czyż nie? ) i trochę się poszwędałem. Wstawał dzień, ptaki śpiewały jak oszalałe. Gęsta zieleń przetykana wilgocią i lepką, niepokojącą obecnością setek dusz ludzi, którzy tam nagle umarli a jeszcze o tym nie wiedzą. Nasz przyczynek do żarliwej modlitwy za ich spokój i zbawienie. A do tego miarowe z niczym nie porównywalne brzmienie motocyklowego singla...
No może porównywalne z mruczeniem kobiety...

Był jeszcze czas, więc żwawo przeskoczyłem do Wa-wy na Bielany. Postanowiłem zobaczyć jak ulica Koło wygląda o świcie. Otóż - wygląda normalnie. Wszędzie drepczą jakieś dziwne indywidua z pieskami. Np. Pani „Pufcia” (55+), co do której jestem pewien, że karmi pieski tartą polędwiczką wołową, poi wodą oligoceńską a w chłodniejsze dni zakłada mu buciki i kaftanik. Mało tego – rozmawia z nim, znajdując wdzięcznego powiernika swych myśli i życiowych rozczarowań. On jej zaś cierpliwie słucha. Pani Pufcia obdarzyła mnie czują uwagą, taką jaką zawsze ma w zanadrzu gorliwa aktywistka straży osiedlowej. A może ja snując się powoli po osiedlu nastaję na jej „Kropeczkę ? ” Jej pieska znaczy się. Kontrapunktem do Pani Pufci, byli zmęczeni mężczyźni o twarzach będących ikonami beznadziei. Na ich ziemistych twarzach podkreślonych głębokimi bruzdami nie widać było jakiegokolwiek celu i tylko ta udręka codziennego trwania we własnym jednoosobowym więzieniu... Po co idą? Dokąd? Nie wiem? Gdyby to było w latach '70 Ernest Bryll napisał by Kolędę Nockę. Jak to było:
„... w kieszeni chleb ze smalcem ściśnięty boleśnie w kawał gazety gdzie każda litera tak rozmazana, że nie dojdziesz teraz, czemu to tak bardzo późno choć niby tak wcześnie...” Ale teraz? W roku 2009? Skąd ta udręka?

No i alkoholicy. Na tych zawsze można liczyć. Z tą swoją biologiczną zabójczą punktualnością wspartą pięciozłotówką wygrzaną w dłoni. „Już za chwileczkę , już za momencik piątek z Pankracym zacznie się kręcić..” idą jak na Rajd Monte Carlo. Prawdziwy zlot gwiaździsty. Jedni idą raźno, inni mniej raźno. Weterani z mózgami niczym ażurowa gąbka idą ze sztywną gracją tranzystorowych robotów jakie zdobiły pierwsze filmy Georga Lucasa. Ziiiuuuu Bzzzzz ziuuuu, bzzzzzz, ziuuuu.... Tyle że nie mrugają kolorowymi lampkami. Ale za to są poobijani niczym robot Wally z roku 2008. Wbrew pozorom, to dość pogodna i rozdyskutowana grupa ludzi. 5:55... No cóż, szczęście jest tuż o krok....300 sekund..

Widziałem też bazę karetek pogotowia a w niej przystojnych rześkich mężczyzn, kierowców, sanitariuszy, ratowników i lekarzy. Rześcy tym poczuciem misji, jakie nadaje głębszy sens życiu i błogie poczucie satysfakcji. Widziałem też dwie młode dziewczyny, radosne i roześmiane tą nie zmąconą niczym radością, kiedy nie przeczuwa się istnienia terminów depresja i samotność, a nawet jak się je gdzieś zasłyszało, to leżą one w schowku słów abstrakcyjnych, razem ze słowami podagra, isjasz, muszkiet i dalekopis. Dziewczyny były naturalnie piękne, szczerze roześmiane ciekawe świata i płodne. Słowem - razem z przystojnymi ratownikami, nadały piękną równowagę temu światu

Na takich osiedlach osobliwie wzruszają mnie samochody. Są tak trochę jak ludzie. Przyciężkie i lekkie, eleganckie i prostackie, modne i niemodne, nowe i stare. Z tym że zawsze bardziej interesowały mnie auta z historią. Takie niby zadbane, ale rosnący koło auta chwast jasno pokazuje, że coś się dzieje. Może właściciel wyjechał? A może choruje? A może jest zapracowany? A może właśnie od trzech miesięcy leży wpatrzony w sufit i powtarza „ jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... jestem Stefan...jestem Stefan... „ Ale że się jeszcze nie rozkłada, więc sąsiedzi nie reagują... może tak jest?

A może jest od pół roku buddystą trwającym w tantrycznym orgazmie jaki jest wynikiem prawdziwego, pełnego kontaktu ze swoimi zmysłami? I nagle te wszystkie brednie jak model auta, marka OC, AC, NW, radioodtwarzacz na płyty DVD i wbudowany bluetooth stały się jedną wielką brednią i odpłynęły w niebyt? Niebyt, którego pierwszym i już nieodwołalnym zwiastunem jest krzaczek, który urósł koło Koła :)

Poza tym mnóstwo samochodowego pospólstwa. Bezbarwne, znaczy się białe Ople Corsy, Astry, Fordy Focusy, pseudo awangardowe Citroeny C3, banalne Peugeoty, przerażająco użytkowe Renault i sporo Fiatów Uno. Te ostatnio - niepokojąco często bez powietrza w kołach.

Widziałem też jednego jedynego bordowego Jaguara. Czyżby mieszkała tam Beata Tyszkiewicz? A może przystojny tłumacz literatury iberyjskiej, pachnący tytoniem, koniakiem i testosteronem smakosz życia? Czuły w dotyku, rozważny w słowach, ufny w miłości? Może, bo nie chce mi się wierzyć że to samochód starego cinkciarza.
A może....
Powoli skierowałem się do domu. Żałując tylko, że na całym tak dużym osiedlu nie ma ani jednego miejsca, gdzie można by wypić filiżankę dobrej kawy... Pyszne latte macchiato tak pięknie komponowało by się z tym dżdżystym porankiem o 5:50 rano na Bielanach.. No ale cóż.

frycz.pl