poniedziałek, 16 lutego 2009


MOJA ODPOWIEDŹ NA LIST numer: 11325/14/02/2009

(....)
Absolutnie nie. Po prostu muszę się zastanowić nad tym co piszesz. To się musi odleżeć. Mam teraz dylemat życiowy. Każdy mi mówi: bądź taki nie bądź taki mów to nie mów tak, i ja się nad tym zastanawiam i to stosuję. Ma mi to zapewnić sukces i akceptację otoczenia. Otoczenia, które zwykle samo się nie akceptuje. Z drugiej strony przychodzi do mnie czas przełomu. Kusi mnie Rosja z bezbrzeżną Syberią - moja odwieczna niespełniona miłość.
Ja nie chcę laptopa i trzech komórek. Wystarczy mi stare radio i tradycyjna poczta z kopertami i znaczkami. Wszystko ponadto do dla mnie bezwartościowy szum. Nie tak dawno bym zginął. Wyprzedzałem Tira a z przeciwka wyskoczył golf. Pamiętam, że pomyślałem "to już koniec" i jedyna rzecz jaką pamiętałem to zmysłowy seks z moją dziewczyną na studiach, i jej słowa "patrz na mnie..." i nic więcej... Kierowca tira dał mi szansę i odbił 1,5 metra w prawo. Golf zaś hamował tak, że szedł spod niego biały dym.. Żyję.
Jedyne listy jakie pamiętam, to te które dostałem w Danii od swojej laski. Pachniały namiętnością tuszem (czy pamiętasz zapach zapisanej długopisem kartki?) i tęsknotą.. Jedyne rozmowy? To te z zagranicy, i krótkie halo halo.. Krótkie i rozpaczliwie pełne znaczeń..
Może kiedyś było inaczej, może świat był inny, ale mam wrażenie, że ten nienaturalny pęd odbiera nam smak życia. Owszem, zbieram zajebiaszcze ewaluacje po szkoleniu, ale nie ma ze mną wielu towarzyszy broni.
Otacza mnie małowartościowy bolesny szum z którego szukam drogi wyrwania się, i wyławiam poszczególne wartościowe hasła. Szum w którym w imię politycznej obłąkanej poprawności nie mogę nazwać murzyna murzynem, grubasa grubasem a SB-ka SB-kiem. Ale wolno nazywać mi świętych świętymi.
Ciągle łudzę się że taka jest cena rozwoju, że pierwsi pasażerowie kolei mieli zawroty głowy przy 35 km/h a teraz jeździ TGV 280 km/h.

Ale w sercu, tam najgłębiej, czuję że znaczenia i sensu nie ma to żadnego. Że tylko wiosna, smak wody, zapach powietrza i głos kobiety. Sen dziecka i zmęczenie po dniu pracy. Zapach krwi upolowanego dzika, no i dziesięć Bożych przykazań...

Tylko o ma sens..

Reszta to gówniany bezwartościowy szum odbierający spokojny sen i zamieniający nasze dni na tabelki e Excelu, poczucie beznadziejności i ból głowy..

frycz.pl

„Syberia bowiem, to niezbadana do końca ziemia, to kawał świata, gdzie
rządzą się jeszcze prawa natury. I albo wyjdziesz z tajgi mocny jak stal, albo złamany –
niczego pośredniego tu nie ma. Jedno jest pewne, z Syberii wrócisz inny. /.../ Na tym
małym pontonie dopiero zrozumiałem tak naprawdę, dlaczego podróżuję. /.../ Podróże
bowiem nauczyły mnie pokory do życia, pokazały mi wartości, które wcześniej były poza
zasięgiem mojej świadomości. /.../” cytat; Romuald Koperski

niedziela, 15 lutego 2009


Audycja z Mołdawii

Ten weekend był uroczy śnieżny próżniaczy i książkowo - internetowy. Jako miłośnik radia oddałem się poszukiwaniom różnych stacji nadających w języku polskim. Jeszcze do niedawna takich stacji było mnóstwo! Fale długie, średnie, krótkie.... Słowem, eter tętnił życiem. Były nawet nasze krajowe odbiorniki, które miały fale średnie podzielone na dwa podzakresy. Eter tętnił śpiewem Mułłów, kazaniami Imamów czy też zwykłą ładną i bardzo melodyjną arabska muzyką. Doskonałą radiofonię mieli Rosjanie a ich audycje, choć nieco propagandowe i przegadane były i nadal są ciekawe. Jednak szczytem szczytów Była audycja RFI (Radio France International). Francuzi jako kraj o doświadczeniach kolonialnych mieli propagandę opanowaną doskonale! RFI nadawane na falach krótkich po polsku, reprezentowało i jeszcze reprezentuje najwyższy poziom merytoryczny i emisyjny. Pamiętam jak dom rozbrzmiewał audycjami RFI na odbiorniku OK-102 o wadze trzydziestu kilogramów. teraz Sarkozy likwiduje RFI - sekcję polską. Oczywiście nim uruchomiłem swój stary lampowy odbiornik R-311
.....poszperałem nieco w internecie. To szperanie przerodziło się w fascynującą weekendową przygodę z forum: PolskaAM.


Treści tam zawarte, spokój i wysoka jakość materiałów i autentyczna fascynacja pasmem radiowym jest dla mnie budująca. Owszem, ktoś może powiedzieć, że w dobie internetu wystarczy się zalogować na stronę jakiejkolwiek rozgłośni i słuchać bez końca. Jest w tym sporo prawdy i ja tak właśnie lubię słuchać radia żydowskiego. Fajna muza. Ale czy można tak zalogować się w aucie? Czy tak może zalogować się mniejszość węgierska w Czechach? Czy 20 tysięcy polaków w Mołdawii, w tym tych, mało zamożnych mieszkańców wsi zaloguje się w szerokopasmowym internecie. Internet to wspaniałe rozwiązanie, ale nic nie zastąpi małego radyjka na baterie grającego gospodarzom podczas skubania drobiu czy wieczornej herbaty.
Dlaczego mówię o Mołdawii? Bo na forum PolskaAM dowiedziałem się, że właśnie Mołdawia znana u nas z pięknych dziewcząt i wina "Spokój Mnicha", nadaje audycję dla mniejszości polskiej. Raz w miesiącu - ale nadaje. No i teraz czekam już na kolejny wtorek aby to usłyszeć.
Pasma radiowe nieco pustoszeją. Zapełnia się internet i UKF. Do naszych drzwi pukają już emisje cyfrowe, na "zwykłym" radyjku odbierane jako ciąg pisków. Tak ma być, taki jest postęp, ale też nie ma co się smucić. Każda wartość ma swoich entuzjastów, i tak jak Polsat funkcjonuje na rynku obok Teatru Krystyny Jandy, tak czytając to znakomite forum, zrozumiałem, że transmisje analogowe nie znikną z fal eteru. Będą tak samo jak będą czarne płyty analogowe, drewniane skrzypce i papierowe książki....
Wspaniały wiedzotwórczy weekend....
I to stare radio lampowe, w tak budującej symbiozie z Internetem szerokopasmowym i audycją z Mołdawii...
Brakowało tylko wina Spokój Mnicha :))

frycz.pl

czwartek, 12 lutego 2009

Polityk - człowiek bez skutera....

Człowiek bez skutera.....

Kiedy patrzę na polską politykę ogarnia mnie pewien niesmak. Oczywiście nie tylko mnie. Wielu z nas. Ale jest to coś więcej niż takie niezdrowe podniecenie jakim karmimy się na co dzień. Oglądamy jakieś kurioza, Violettę Villas i jej 68 psów, Wojewódzkiego czy Jolę Rutowicz i podniecamy się niezdrowo ich stanem, ciesząc się jednocześnie, że nie dotknęło to któregoś z nas... W przypadku polityków takie niezdrowe podniecenie to już zupełnie inna historia, gdyż ono deprecjonuje nas samych. Tak sobie myślę, że skoro te kuriozalne osobniki widziane na co dzień w TV są wybrańcami i „elitą” narodu, to w takim razie kim my do cholery jesteśmy? Tacy zwykli Nowakowie, Fryczkowscy, Malinowscy.... No aż boję się pomyśleć. Tak czy inaczej, z perspektywy nizin zwykłego obywatela komentowałem pod nosem spór o stary ruski samolot. Spór jaki wywiązał się pomiędzy prezydentem i premierem. Fakt iż stałem od godziny w korku tylko sprzyjał szorstkiej ocenie sytuacji: „...przez tych dwóch chorych na władzę ludzi i ich głupi spór o samolot tracimy na wizerunku. Taki Tuski – niewolnik sondaży. I taki Kaczyński - w powiązanych sznurówkach! On nigdy nawet skutera nie miał! „
Powiązane sznurówki Kaczyńskiego w tanich butach z Tesco widziałem na zdjęciu. Nie wiem u którego z braci, gdyż ich nie rozróżniam. Brak skutera to już sobie dopisałem sam. Właśnie, o co chodzi z tym skuterem? Być może o to, że skuter to środek transportu, który daje poczucie wolności?
A może to przenośnia, którą odnoszę do siebie?
Od zawsze miałem rower. Najpierw Rometa, a potem pięknego, stylowego, ciemnogranatowego „Karata”. Ależ to był styl.... To tak jakby dziś rower Garry Fisher prawie... Już po roku zapragnąłem mieć motorower Pegaz wraz z wolnością, którą dawał. Potem był komar, a następnie motorynka. Ta motorynka, to w ogóle jedno z przyjemniejszych wspomnień. Jako 13 latek poszedłem do Ojca i powiedziałem po prostu: „kup mi motorynkę..” Odpowiedział że OK, kupi jeśli tylko motorower zmieści się do auta. No i jeszcze tego samego wieczora pędziłem przez wieś nową piękną czerwoną motorynką. Jeździłem motorynką kupioną bez zbędnego smędzenia, jakie jest udziałem nadmiernie wylęknionych, lub niedorozwiniętych umysłowo rodziców bez wyobraźni. Upajałem się prędkością kupioną zupełnie bezwarunkowo. Nikt mi jej nie obrzydził mówiąc : „kupimy ci motorynkę jak będziesz miał czwórkę z matematyki” Nikt mi jej nie zohydzał chorym gadaniem że jestem za mały, albo że na motorach ginie tylu ludzi. Dostałem ją natychmiast, bezwarunkowo i na własność! Na własność, gdyż to ja byłem w dowodzie rejestracyjnym. Pamiętam to niezwykłe poczucie wolności jakie mi dawała. To była ekstaza! Od razu też założyłem sobie szeroką kierownicę i rozparty niczym miniaturowy harleyowiec, jeździłem motorynką do szkoły, do kumpli, na religię, do babci i na dalekie wycieczki. Setki kilometrów składające się w tysiące. Oczywiście to były „inne czasy” i nie miałem ubrań firmy Hein Gericke z serii Tuareg, kasku Uvex, rękawic Scott i butów Forma Terrain. Jeździłem bez kasku, w wełnianych rękawiczkach i czapce, w dżinsach i adidasach. Zimą zakładałem wełniana czapkę a pod kurtkę wkładałem gazetę. Kolejne wiosny, kolejne lata, kolejne jesienie i zimy. Odmroziłem sobie palce u rąk i miałem fioletowe policzki. Ale było warto. U ojca w garażu stał pełen kanister z benzyną, żebym mógł uniknąć niebezpiecznego spuszczania benzyny z baku auta za pomocą wężyka...

Była między nami jedynie taka umowa, że zgłaszam wyjazdy dłuższe niż jednodniowe. Pamiętam tylko, że ta umowa była przestrzegana mało skrupulatnie. Stojąc w drzwiach mówiłem że wyjeżdżam, a domownicy mówili żebym uważał.
No to uważałem :)
Po latach wyrosłem z motorynki, którą zajeździłem niemalże na śmierć. Ona zepsuła się tylko jeden jedyny raz, ale za to na amen. Potem była fajna francuska Babette, którą miałem tyko kilka dni, ruska Wierchowina która prostą przejażdżkę do szkoły zamieniała w twardą męską przygodę. Jednak prawdziwym znakiem tego czasu była pierwsza licealna miłość i wspaniały Romet 50T3. Ten wygodny, dwuosobowy motorower przenosił nas w jedną krótką godzinę z przybrudzonego Sochaczewa na dalekie, odludne łąki pełne polnych kwiatów, na których spokojnie kochaliśmy się w słońcu. Przenosił nas do Skierniewic, Bożej Woli, Sochaczewa, Teresina, Błonia, Kampinosu, Izabelina i Żelazowej Woli. Słowem dawał nam – zakochanym nastolatkom nieograniczoną, wprost anarchistyczną wolność. Nie było czekania na autobus. A zresztą, autobus nie dojeżdża do śródleśnych polan w ścisłym rezerwacie Puszczy Kampinoskiej? Potem były kolejne motocykle, kolejne historie, kolejne afekty... Teraz stoi w garażu piękne, klasyczne, choć mające już swoje lata enduro. Już sam dźwięk jego silnika jeży mi włosy na karku. Enduro, którym mogę pomknąć wszędzie.... Jeśli tylko zechcę.
I chyba o to chodziło. Mówiąc o braku skutera, miałem na myśli to, że ten kto zaznał tych wszystkich doświadczeń nie będzie się droczył o jakiś ruski samolot. Bo ktoś kto doświadczył tego rodzaju wolności, przesiąkł nią, ba! zaimpregnował się nią, nie spędzi życia w niewygodnych poselskich ławach. Nie będzie dukał farmazonów przed kamerą. Bo soczyste życie nie jest walką o krzesełko w Strasburgu i minuty czasu antenowego, aby być gladiatorem dla nabywców proszku Vizir i tabletek Pani Goździkowej.
Życie mężczyzny to nieskrępowana wolność wyboru i szum motocyklowych opon, gdy jedzie się nocą do zakochanej kobiety.
Cała reszta, ta żałosna w Polskim wydaniu "polityka", czyli zwykła przepychanka przed kamerami przepoconych impotentów, to zwykłe gówno. Jezu, jak dobrze, że jestem od tego daleko. Choć czasem, mimo ostrożności i mnie obryzga. Normalnie - z ekranu telewizora.


frycz.pl

środa, 11 lutego 2009

Mgnienie....

Mam wyrobione zdanie na wiele spraw. To upraszcza postrzeganie świata. To też zubaża postrzeganie rzeczywistości. Ot. Afroamerykanie są dobrzy w sporcie, koszykówce i znakomicie czują bluesa. Białasy wymyślają komórki, modemy, lasery i protokoły komunikacyjne. Włosi są niezorganizowani i w tym są najbardziej zorganizowani. Rosjanie – romantyczni alkoholicy, Czesi – do bólu nijacy, Francuzi – kolaboranci, Polacy – bohaterowie przegranych spraw, Finowie to zaś pracowici mistrzowie biatlonu i rajdów samochodowych. I tak w koło.
Tak samo z partiami politycznymi. Nasze partie budzą we mnie uczucia od lekkiej niechęci do skrajnej odrazy. Ich reprezentanci – podobnie. Zostawmy to.
Z partiami w USA jest inaczej. Republikanie zawsze budzili we mnie respekt i szacunek. Ot obciążeni wprawdzie nie jedną skazą mimo wszystko byli i są dla mnie wojownikami. Silni, konsekwentni, religijni, uzbrojeni. Jasno stawiający granice. Mocarstwowi zdobywcy kosmosu i budowniczowie lotniskowców.
Ich prezydenci? Twardy Reagan depczący sowieckiego hegemona, Bush senior.
Co innego Demokraci. Chwiejne, galaretowate osobniki zajmujące się ponad miarę prawami gejów, powszechnym dostępem do skrobanek, i rozlazłym liberalizmem. I ci ich prezydenci. Beznadziejny, bezwyrazowy i słaby Carter, czy Clinton maczający cygara w wilgotnej cipce Moniki Lewinsky. Nie ma w tym nic złego. To nawet podniecające. Żałosne było jedynie to, że romansował i kłamał tak nieudolnie, iż o mało co nie wyleciał z posady prezydenta USA.
Ten mój czarno biały obraz zaburzył Prezydent Obama. Wprawdzie demokrata, ale jakiś taki inny. Wykształcony czarnoskóry, oczytany, w miarę dzieciaty i wspierany przez ładną żonę. Moja niechęć do demokratów zaczęła delikatnie topnieć. „A imię jego czterdzieści i cztery..” Może to coś znaczy? Obama podobnie jak ja, też był był wychowywany przez dziadków. Kolejna cienka, pajęcza nieomalże nić sympatii.
Na pewno jest to pierwszy prezydent stworzony przez media. Jest jak modelka. To idealny „półprodukt” do dalszej obróbki medialnej.

Obama jest już prezydentem. Pierwsze co robi to dotrzymuje słowa i w blasku kamer likwiduje więzienie w Guantanamo. Zaczynam odczuwać do niego nić sympatii... Wprawdzie ci ludzie zostaną porozsyłani do Jordanii i Arabii Saudyjskiej, gdzie czeka ich pewna śmierć, ale tego już kamery nie pokażą. A jaka jest jego druga decyzja?

„Prezydent USA Barack Obama zamierza podpisać dekret, znoszący zakaz wspierania funduszami federalnymi ugrupowań międzynarodowych, które pomagają w przerywaniu ciąży - poinformowała agencja Associated Press, powołując się na "osobistości oficjalne". AP pisze, że posunięcie to, oczekiwane jeszcze dzisiaj, z pewnością zadowoli "liberałów i innych adwokatów prawa do aborcji".Zakaz wprowadził prezydent Ronald Reagan w 1984 roku. Zniósł go Bill Clinton, ale w 2001 roku przywrócił ów zakaz George W. Bush. Konkretnie zakaz ten oznacza, że pieniądze amerykańskiego podatnika obecnie nie mogą trafić - np. z funduszy Agencji Rozwoju Międzynarodowego - do ugrupowań międzynarodowych oferujących aborcję lub poradnictwo w zakresie aborcji. AP wskazuje, że zakaz dotyczy nawet ugrupowań, które choćby mówią o aborcji w razie nieplanowanej ciąży.” PAP.

I tak właśnie, ta krótka jak mgnienie fascynacja się kończy... A trochę szkoda.

frycz.pl





No tośmy się z talibami nie dogadali. Inżynier już po dekapitacji. Trudno, stało się. Śmierć jak wiele innych. Taka karma. Nie ma co wydziwiać. Czy można było zrobić więcej? No jasne! Politycy mogli sobie odpuścić tokowanie przed kamerami i zgrywanie medialnych siłaczy.. Talibowie mieli absurdalne wymagania. W końcu porwali pionka- inżyniera a nie premiera Hondurasu. Wiadomo, że wymagania nie były do spełnienia. A z drugiej strony - przenosili terminy żeby nam było dogodniej. To znaczyło tylko jedno - chcieli kasy! Od nas powinien wypłynąć natychmiast tylko jeden ostry jak Talibski nóż komunikat: damy pół miliona USD za żywego Pana Inżyniera! My - odbiorcy - nie powinniśmy na ten temat nic wiedzieć, tak jak nie wiedzieliśmy o negocjacjach w sprawie tankowca. Każda informacja w TV była dla Pana Inżyniera zagrożeniem. A już słowa polityka że "płacić terrorystom nie będziemy" były pocałunkiem śmierci... No ale jak ładnie to wyglądało w telewizji. No macho najprawdziwszy.... Może tez i Pakistańczycy oporowali. Któż to wie? Jako się rzekło - taka karma, choć bardzo szkoda Pana Inżyniera.....



Ps. Jest też pocieszenie! Krakowska prokuratura obiecała, że jak tylko ustali na 100% nazwiska sprawców to roześlą za nimi listy gończe. Listy gończe na pustyni, w kraju ogarniętym wojną, z którym nie mamy umowy o ekstradycje. Mam nadzieję, że te listy gończe wydrukują w stu egzemplarzach na mięciutkim papierze.
Będą jak znalazł do podtarcia tyłka... Heh..

frycz.pl

Z ostatniej chwili: Właśnie (10luty godz.14 ) korespondent Pakistańskiego Newsweeka doniósł, że Talibowie chcieli 500 tys. USD. Nasi "negocjatorzy" oferowali 200 tys. USD. Problem jest taki, że żywy kosztuje 500 tys. USD a jego trup 50 tys. lub nic. (ryzyko przekazania okupu niewspółmiernie duże do zysku). To nie kartofle na targu!
Gdyby to był niemiecki inżynier Talibowie dostali by swoje 500 tys. USD.
No ale wiadomo nie od dziś; "niemieckie to i dziurawe wiadro dobre..."
A co dopiero taki solidny niemiecki inżynier!

frycz.pl
Chcesz pokoju?
W mądrym gronie prowadzimy teraz mądre dyskusje. Dyskutujemy o Izraelu, o banku Lesbian Brothers , czy jakoś tak, o życiu słowem. Dużo też dyskutujemy o wojnie. Zapadły mi w pamięć ostatnio dwie rozmowy. Pierwsza, przeprowadzona z młodą Panią Dyrektor HR a druga na spotkaniu z ciekawym profesorem. Obydwie te rozmowy miały zasadniczo jedno przesłanie; jeśli rozmawiamy o wojnie to staje się ona realnym bytem, i niejako staje się ona na rzeczywistością na nasze własne życzenie. Jeśli nie rozmawiamy o wojnie to nie wywołujemy wilka z lasu, i wojny nie będzie. Słowem - bądźmy grzeczni a wszystko będzie dobrze. Tylko ciiiii.... Oczywiście uważam, że o ile tak mogą mówić Kobiety, realizując naiwnie myślenie życzeniowe, to już takie gadanie nie jest w żadnym razie godne mężczyzny.
Uwielbiam Polskę. Każdą. Polubiłem Warszawę, Lublin jest piękny, W Krasnymstawie mieszka wielu znakomitych ludzi, a Wrocławiem zarządza mój były wykładowca ze studiów. Polska jest piękna, z tym że ja upodobałem sobie szczególnie tzw. kulturę drogi. Nie pędzę jak oszalały z miejscowości „A” do miejscowości „B” tylko jadę, zatrzymuję się , piję kolejne herbatki, oglądam nocne programy na nieopłaconych kablówkach, przysypiam czasem w aucie na parkingu dla tirów i rozmawiam z nieznajomymi. To jest właśnie dla mnie sens i cel drogi. Trochę jak z reklamy opon: „To nie jest droga do Twojego domu, to droga jest Twoim domem...” Lubię rozmawiać z barmankami, które na początku nieufne , po kwadransie opowiadają o swoim życiu, pracy i teściowej. Te wszystkie urocze kobietki u których dwuzłotowy napiwek wywołuje autentyczny uśmiech wdzięczności o 3:20 rano. Ci wszyscy kierowcy, tacy silni w swych maszynach i tacy bezradni w swych tanich dresach przy piwku z dala od swych rodzin. Wzruszają mnie prowincjonalni gracze przegrywający na stojących w przejściu automatach 300 PLN w jedną godzinę. To jest życie. A co to ma wspólnego z wojną? Otóż ma.
Wracałem ostatnio z Wrocławia. Zmęczony po szkoleniu można powiedzieć, że bardziej snułem się po Polsce południowo zachodniej niż wracałem do Warszawy. W pewnym przybrudzonym barze sączyłem kolejną herbatę, oglądałem za głośne MTV i rozmawiałem barmanką. Była to typowa miss Twojego Weekendu. Nie spodobało się to liderowi grupy młodych ludzi którzy głośno rozmawiali i grali w rzutki. Słowo rozmawiali jest tu nieco na wyrost gdyż było to w 70% słowo „Kurwa” wymawiane w trzech intonacjach, trzech akcentach i trzech stopniach głośności. No proszę! Jedno proste słowo „kurwa” i 27 znaczeń! W pewnym momencie zacząłem uwierać lidera grupy i z jakichś półsłówek wywnioskowałem, że on chce/ oni chcą mi najzwyczajniej wpierdolić. Od słowa do słowa i zobaczyłem, że nie żartują. Ten cherlawy John Wayne zaczął do mnie iść. Odstawiłem herbatkę, odsunąłem stolik i powiedziałem na głos ni to do siebie, ni to do niego: „możemy się trzaskać, tylko czy jest to nam teraz potrzebne?” Uśmiechnąłem się szeroko do niego i sam nie wiedziałem co będzie. Nie wiedziałem, ale byłem nastawiony na ostre trzaskanie się krzesłami, policję, spisywanie i noc na dołku razem z tymi wieśniakami... Cherlawy John Wayne zatrzymał się w pół kroku i widać było, że był gotów na wszystko tylko nie na to, i... Też się uśmiechnął... Uff. Napięcie w jednej chwili prysnęło. Dopiłem herbatkę i pożegnałem się z moimi niedoszłymi oprawcami. Czułem, że jeszcze chwila a grali byśmy w lotki, zwłaszcza że zacząłem rozumieć ich kod komunikacji.
I gdzie tu analogia do wojny? Pełna! Otóż mogę i lubię tak peregrynować po takich szemranych miejscach bez strachu i obaw, bo założyłem, że raz na kiedy może być bójka na krzesła z jakimś wieśniakiem. Czemu nie? Gdybym takiej myśli nie dopuszczał, to w jednej chwili stał bym się niewolnikiem swoich obaw. Nocował bym w hotelach, ale tylko tych lepszych, zamykał drzwi na 3 zamki i pielęgnował swoje lęki. Platon powiedział: Chcesz pokoju? Szykuj się do wojny. Miał 100% rację!
Ja tam lubię pokój, ale przywalić też mogę. W imię pokoju właśnie:)) frycz.pl