czwartek, 1 września 2011

Cena przejazdu na PKP znacznie spadła! Nawet 30%!


Na fotografii powyżej: szlak TGV Train à Grande Vitesse, - sterowny komputerowo automatyczny rozjazd kolejowy pod Paryżem..



Teraz, wskutek remontu torowiska (banalizacji szlaku) pociąg z Warszawy do Krakowa będzie jechał o całe 1,5 godziny dłużej.
Oznacza to że:

1,5 godziny dłużej elektrowóz będzie delikatnie ciągnął nasz skład!
1,5 godziny dłużej będzie troszczył się o nas Pan maszynista!
1,5 godziny dłużej będziemy pod opieką Panów Konduktorów!
1,5 godziny dłużej będziemy pod dyskretną opieką SOK-istów!
1,5 godziny dłużej będziemy korzystali z bezpłatnego WiFi !
1,5 godziny dłużej będziemy czytać firmową gazetkę!
1,5 godziny dłużej będziemy w Warsie sączyć pyszną kawkę...

I za to wszystko – tu uwaga!- kolej nie chce żadnej dopłaty!!!

Troszczą się o nas, opiekują wiozą całe 1,5 godz. dłużej w starej cenie, czyli realnie cena godziny przejazdu w przeliczeniu za godzinę – znacznie spadła! Prawie o 30%

Dodajmy że gdybyśmy w Agencji Towarzyskiej zproponowali żeby świadczono nam usługi o całe 1,5 godziny dłużej ale w dotychczasowej cenie to wyśmiano by nas i wyrzucono za drzwi!
Ale ludziom trudno jest dogodzić, i pewnie znów usłyszymy narzekania malkontentów: że kolej to, że kolej tamto..

Czasem myślę, że nie warto się starać...



Miłośnik kolei..

F.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Plącze fakty. Nie pamięta co mówił 3 minuty temu....






Na biurku wala się kartka. Przekładam ją z prawa na lewo. Kładę do kuwety, ale przekładam w inne miejsce. Ale nie mam kuwety „kuriozalne sprawy”

Pewna firma informatyczna zleciła nam rekrutacje. To znaczy tylko drugą ich część. Pierwszą część zrobili własnymi siłami a my mieliśmy spotkać się na końcu i opisać przydatność kandydata do pracy na stanowisku kierownika salonu sprzedaży. Fajne stanowisko, fajna kasa, sporo luzu bo taki kierownik byłby jednocześnie handlowcem od większych zleceń więc można/trzeba wyskoczyć na spotkanie do Klienta... Miodzio!

Kandydatów był o ośmiu, a jeden z nich - umówiony w połowie dnia. Wcześniej dokładnie ślęczę nad CV bo wprawdzie to są zwykle Baśnie Z Mchu i Paproci ale ważne jest jak te baśnie są napisane. Kandydat skończył studia dzienne – 5 letnie - metalurgię (czy jakoś tak podobnie...) na szacownej uczelni.. Poza tym CV dość przeciętne. Pół roku tu, siedem miesięcy tam... List motywacyjny – taki sobie. No ale coś jednak sprawiło że ktoś podsunął go nam do dalszego zastanowienia.

Kandydat pojawił się punktualnie, i był nieco nieśmiały. Rozmowa pomimo moich wielu starań nie kleiła się więc uznałem, że tak ciekawe studia jak metalurgia będą dobrą bazą i znakomicie rozluźnią atmosferę. Zwłaszcza że prywatnie, fascynują mnie te różne łożyska, tuleje, białe stopy, odlewane panewki, wiertła ze stali szybkotnącej czy szwedzkie piły do metalu przecinające w trzech ruchach na pół - nasze piły do metalu! W metalu jest zaklęta magia! Magia wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie, wyczucie temperatury hartowania, koloru nawęglanej stali, cierpliwości szwejsowania, czy frajda twardego lutowania. Zawsze wpatruję się w olej spuszczony ze skrzyni biegów mojego auta. Gapię się przez lupę w ostrym świetle, a tam bogactwo mieniących się metali. Lśniąca stal, szarawe aluminium czy żółtawe smugi mosiądzu z synchronizatorów...

I oto siedzi przede mną magik i czarodziej od tego wszystkiego :) Na początku spory zgrzyt bo nie pamiętał tematu pracy magisterskiej sprzed 2 lat! Ale jak już sobie przypomniał to aż podskoczyłem z radości! Napawanie jako metoda regeneracji czegoś tam! Mój Boże ! Napawanie!

Pośpiesznie, aby nie uronić chwili jego cennego czasu nalałem nam po kubku kawy i zapytałem jak on ocenia przydatność napawania w remontach silników okrętowych. Czy widział już tę laserową maszynę do napawana nieruchomych wałów korbowych na statkach? Co myśli o napawaniu stellitem krawędzi zaworów. Czy jego zdaniem takie zawory nie są własnie za twarde i nie wklepują gniazd zaworowych w głąb miękkiej głowicy? Co on myśli o tym żeby zawory wydechowe napawać stellitem a ssące jedynie azotować, albo nawet tylko nawęglać?

I szkoda że nie miałem aparatu fotograficznego w oku! Jaka szkoda!

Gość miał taką minę jakby właśnie zobaczył zielone półprzeźroczyste galaretowate UFO z siedmioma oczami nad głową. Miał wielkie oczy jak 5 złotych i rozchyloną w zdziwieniu buzię.

Kandydat nie wiedział NIC z zagadnień napawania, ale to dokładnie NIC! Na moje pytanie jak można nie wiedzieć NIC po 5 latach DZIENNYCH STUDIÓW , odparł niepewnie że napawanie go tak naprawdę nie interesowało. A co Pana interesowało – zapytałem? Dodam, że moje rozczarowanie tym gościem zaczęło przeradzać się w przygnębienie z lekkimi elementami depresji...

Bo mnie tak naprawdę interesowały różne stopy metali! Wypalił!
I znowu w sercu rozlało mi się ciepło! Tak! To on! On też jest zafascynowany tymi technologicznymi cudeńkami ze stopów aluminium, magnezu, krzemu i odrobiny miedzi. Te skomplikowane obudowy skrzyń biegów, te zwiewne niczym skrzydło elfa obudowy alternatorów.... Noooo nie, nie takie stopy metali... zastopował mnie zniechęcony.. A jakie stopy metali, zapytałem niosąc w sercu jeszcze cień nadziei? Na próżno! Pan niestety nie wiedział jakie stopy metali go interesowały! I to już dwa lata po skończeniu pięcioletnich studiów dziennych. Zaproponowałem kandydatowi żeby może pozwał uczelnię. Normalnie; niezależni eksperci z WAT stwierdzą komisyjnie że on nic nie wie, a potem będzie mógł wystąpić o odszkodowanie do uczelni za zmarnowane pięć lat, bo z takim poziomem wiedzy, lub raczej z takim mistrzowskim poziomem niewiedzy, system ocen na uczelni nie powinien go przepuścić dalej... A przepuścił! Pan potraktował to jako żart. Ja mówiłem poważnie....

Zaczęliśmy rozmawiać o jego kompetencjach zawodowych i właśnie kartka o której mówiłem dotyczy właśnie tej części. Kandydat nie nadawał się za bardzo na dynamicznego kierownika salonu IT. Coś tam sobie notowałem, ale dopiero po kiedy porządkowałem dokumenty zobaczyłem co zanotowałem:



nie wie
plącze fakty, majaczy
nie pamięta co mówił 3 minuty temu
osłabia mnie
wymyśla głupoty o kryzysie.
itd..



I co mnie zastanawia, to fakt, że on kiedyś zostanie kimś. Z takim profilem kompetencyjnym, może zostać radnym, potem pójść do polityki, jakiś samorząd... I dalej... I będzie zajmował się tym z taką samą pasją, oddaniem i zaangażowaniem z jaką pięć lat studiował napawanie i stopy metali...



Ale że jeszcze o nim usłyszymy, to pewne....

niedziela, 28 sierpnia 2011

To już jest koniec.... felietonik technologiczny..



fot. r.fryczkowski

Czy nie masz czytelniku czasem takiego wrażenia TO JUŻ JEST KONIEC! w odniesieniu do relacji z ludźmi (nasze kolejne związki), zjawisk społecznych (kolejne firmy), produktów rynkowych czy usług?
Pamiętam kiedy takie wrażenie miałem wiele lat temu. Czekałem na prowincjonalnym przejeździe kolejowym. Światła mrugały a dzwonek robił głośne dyń dyń dyń! Czas uciekał aż wreszcie majestatycznie przejechał zestaw złożony z wielkiego spalinowozu manewrowego SM-42 zwanego stonką, a przeznaczonego do ciężkich prac manewrowych, oraz jednego wagonu osobowego z obsadą konduktorską. 2 maszynistów + 2 konduktorów = 4 obsługujących ten lokalny skład gdzieś na mazurach. W środku rzęsiście oświetlonego wagonu siedziało zaś czterech czy może pięciu pasażerów. A był to regularny pociąg na jakiejś tam peryferyjnej linii... O rany! Zdziwiłem się naiwnie, przecież bilet na to kuriozum musi kosztować przynajmniej 200-300 PLN!* Kogo na to stać?! Po chwili uświadomiłem sobie, że bilety w kasie kosztowały najpewniej po 8 PLN, a „szkolne” z ulgą 50% to nawet po 4 PLN, a pozostałą różnicę – powiedzmy 250 PLN dopłacało państwo czyli ja i my wszyscy na rogatkach... No tak. Stąd się biorą straty na koniec roku liczone w setki milionów PLN. Bo gdyby lokalny dyrektor okręgu był faktycznie lokalnym dyrektorem co się zowie, a nie lokalną marionetką z układów i politycznego nadania to kupił by w Czechach 2-3 leciutkie szynobusy, przeszkolił operatorów w sprzedaży biletów i już po 3 latach szynobusy by się zwróciły i zaczął zarabiać. Ale tak nigdy się nie stanie!

I wtedy przez głowę przeszła mi myśl – TO JUŻ JEST KONIEC!
Oni nigdy się nie zmienią.. A było to w latach '90.. No i co? Miałem rację?

I ten przebłysk miałem jeszcze wiele wiele razy, i zawsze był nieomylny. A ostatnio?

Kupiłem sobie nowy, jak to mówi młodzież „wypasiony” telefon HTC-HD2. Ma dotykowy ekran, czuły odbiornik GPS internet, i wszystko co potrzeba , żeby aktywnie uczestniczyć w nobilitującym strumieniu globalnych danych. Miałem tylko wybrać czy chcę z telefon systemem operacyjnym Windows Mobile czy Android. Nie miałem preferencji, ale na codzien używam znakomitego programu Auto-Mapa który współpracuje z Windows Mobile i to przeważyło.
W gronie kolegów jako jedyny mam smartfona z systemem Windows Mobile . Wszyscy mają Androida i na każdym spotkaniu przez pierwsze 10 minut chwalą się nowymi aplikacjami. A to jakiś nowy kalendarz, a to wspaniały licznik ilości danych, przez brak którego ostatnio wybuliłem rachunek 485 PLN, a to aplikacja dla turystów, a to jeszcze coś. Oni się chwalą nowinkami, tylko ja się nie chwalę bo po prostu nie mam czym. Chciałbym pochwalić się programem do nauki telegrafii ale na Windows Mobile nie działa? Chciałbym programem dla krótkofalowców ale na Windowsa nie ma, i tak wkoło... Ot system operacyjny jest, działa, ale jest jakiś martwy...

A teraz zmierzam wprost do sedna. Kolega skonfigurował sobie nowego Samsunga, na Androidzie zresztą. Od ilości aplikacji szumi w głowie a wszystko działa lekko, z polotem. Aż tu nagle dostał staromodnego klasycznego SMS-a. Po czym powiedział: przepraszam odpowiem tylko na SMS. Ja nastawiłem się na to, że będzie mozolnie stukał palcem po ekranie, podczas gdy kolega powiedział na głos do telefonu: teraz jestem na spotkaniu wyślę raport po szesnastej pozdrawiam i nacisnął SEND. Co zrobiłeś zapytałem, przekonany że wysłał plik MP3. Otóż nie! Op otrzymaniu SMS, jego telefon z systemem Android przechodzi w stan czuwania, i wystarczy powiedzieć odpowiedź aby on sam zamienił to na literki i napisał na ekranie! Mało tego – telefon robi to bezbłędnie! Kolega treść SMS podał normalnie a nie jakimś tam teatralnym głosem. Mało tego, pośpiesznie przedyktował treść SMS-do mnie: przesyłam sms i pozdrawiam Tomek , sprawdziłem i na ekranie nie było ani jednej literówki! Można wysyłać SMS-y prowadząc auto i nie odrywać wzroku od drogi!

I nagle pomyślałem o systemie Windows Mobile: TO JUŻ JEST KONIEC. Oni nigdy się nie zmienią! I tu żaden zakup Nokii (jako firmy) nie pomoże. System WM na moim telefonie jest jak ten stary kopcący spalinowóz manewrowy ciągnący jeden oświetlony wagon, bez polotu, bez radości, codziennie tak samo aż do końca tej cholernej umowy lojalnościowej...



Konstruktorzy Androida byli w sytuacja tworzenia czegoś nowego od podstaw, a Windows Mobile ma genetyczną wadę i nieusuwalną garb nikomu niepotrzebnej kompatybilności do systemu z początku lat '90



F.





* w przeliczeniu na dzisiejsze kwoty.

środa, 24 sierpnia 2011

Poziom życia a jego jakość...




Wracaliśmy z Białegostoku. Szkolenie było fajne, lecz trenersko wyczerpujące co zwykle w parze chadza. W drodze powrotnej wpadliśmy do salonu samochodowego Mercedesa aby na własne oczy zobaczyć małe ,nieprzydatne do niczego, w zasadzie dwuosobowe auto, dość trudne do zainstalowania instalacji LPG, za 570 tysięcy złotych! Poszło o zakład gdyż ja twierdziłem, że to niemożliwe, a wspólniczka twierdziła że widziała takie auto na własne oczy. Miły sprzedawca pokazał nam auto , ale nas nieco wystudził bo to w salonie było już niestety sprzedane.... Na pytanie ile ich sprzedał, zmarszczył czoło i powiedział, że tego dokładnie modelu to w tym roku sprzedał już kilka...... Kilkanaście sztuk... Mojego pytania gdzie założyć butlę z gazem, Pan zrazu nie zrozumiał a potem się na głos roześmiał.. Pewnie gaz był zainstalowany już fabrycznie podobnie jak inne bajery: ogrzewana tylna szyba i radio stereofoniczne.
Podniosła nas na duchu świadomość, że pozornie biedni Białostoccy przedsiębiorcy, lekarze i nauczyciele akademiccy mają dobry gust i kupują trwałe, choć nieco przestylizowane, i mało przydatne na działkę auta...


Za Białymstokiem zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej aby zatankować gaz i coś zjeść. Zaparkowaliśmy auto pod restauracją, zamówiliśmy obiad, a w międzyczasie wertowaliśmy gazety.
W pewnej chwili, lub jak o piszą w komiksach - wtem! Dostrzegliśmy jak dwaj obywatele WNP o śniadej karnacji „namawiają się” na nas.. Coś tam ustalają. Coś tam pokazują, szepczą. Zdziwiło mnie to, bo auto mam takie, że już nie stanowi łupu dla złodziei a jeszcze nie ciągną za jego klamkę bezdomni aby sprawdzić czy może otwarty i można będzie się przespać... Tak czy inaczej sytuacja stała się nieprzyjemna. Wyjaśniłem ją – bo tak jest najlepiej - i okazało się, że Panowie narodowości kaukaskiej namawiają się nie na nas, tylko na innego Pana który siedział dwa stoliki za nami.. Czyli wszystko było ok! Mogliśmy wrócić sobie spokojnie do obiadu i wertowania gazet. Wtem wspólniczka zapytała: „czy wyobrażasz sobie co byśmy czuli gdybyśmy teraz jechali tym autem za 570 tysięcy?” No nie, nie wyobrażam sobie – powiedziałem zgodnie z prawdą. I wtedy zdałem sobie sprawę, że można być za biednym żeby spokojnie dotrzeć Fiatem 126p z Białegostoku do Warszawy, jak i – paradoksalnie - za bogatym żeby tam dotrzeć w jednym kawałku Mercedesem SL....


Przypomniał mi się wykres ze studiów (powyżej) odnośnie jakości i poziomu życia. Relacja pomiędzy tymi wykresami jest ciekawa. Otóż jeśli wyobrazimy czerwoną kreskę jako poziom życia (ilość łazienek i mercedesów SLR w garażu) to linia jakości życia wcale za nią nie podąża w sposób prosty. Podąża do pewnego momentu do góry, aby po przekroczeniu pewnej sumy zacząć opadać w dół. Słowem życie tych najbiedniejszych i najbogatszych jest ciągłą walką.

Najbiedniejsi walczą o przetrwanie, często na poziomie biologicznym.
Średniacy za cenę zakredytowania, opodatkowania, obZUSowania, okamerownaia, zaidentyfikatorowania, cieszą się pewną wolnością, sytością, i wolnym anonimowym czasem w weekendy. Nie muszą też i nie chcą walczyć. Sprawa awansu to raczej sprawa próżności niż ambicji..
Najbogatsi to znowu strefa walki, wpływów, ochroniarzy, rozmów z politykami, jakieś układy, Miro, Zbycho. Lobbowanie.... Słowem syf i malaria, i – paradoksalnie – ciągły lęk o swoje status quo.To tyle jeśli chodzi o jakość życia...


Jeśli zaś chodzi zaś o pozyskanie środków to:

Pierwsza grupa - grupa biologicznego przetrwania – jest całkowicie odporna na tego typu działania ze strony państwa. Ich niezaradność życiowa jest promowana przez nieudolne państwo niejasną szarą strefą, niskimi obciążeniami podatkowymi i ubezpieczeniowymi (KRUS). Byłem tydzień w woj. Zamojskiem i aktywnie uczestniczyłem w życiu tamtejszej społeczności. Piliśmy ukraińską wódkę, jedliśmy ukraińskie cukierki – zresztą pyszne! Gospodarz miał Passata kombi w dieslu o nieustalonym pochodzeniu i roczniku, i do tej pory jeździł na oleju opałowym a teraz kupuje ukraińskie paliwo w beczce 200 litr. i ma zapas na dwa miesiące... Słowem Państwo tu wiele nie ugra, a ja z tym swoim rozliczaniem kosztów i sumiennym rozliczaniem faktur poczułem się jak pajac z innej bajki.
Drugą grupę (na wykresie – środek) można zaś posuwać do woli i z każdej strony. Najpierw trzeba ukarać ich zapał do pracy wyższym podatkiem i ZUS-em. Ci ludzie kupują zwykle prywatnie nowe auta, które boją się przerobić na gaz, boją się zarysować, bo ogólnie się boją.. Nie odliczają sobie ceny paliwa ani amortyzacji wozu... Niezaangażowana w nic syta stabilizacja jest ich Bogiem, a bankomat kapliczką... Więzienie zaś – nawet krótkotrwałe – piekłem a zwykła bójka czymś niewyobrażalnym... Takich pracusiów umiejętnie opakowanych przez media w lęki fobie i urojenia można dymać na tysiąc sposobów latami... Ich zawodowy cynizm – w ich mniemaniu źródło ich siły – po paru latach staje się toksyną, która nie pozwala odczuwać. A kiedy taki pracuś postanowi się wyzwolić i rzuca etat, w swoim mniemaniu stając się człowiekiem wolnym, w rzeczywistości przechodzi tylko z kasty niewolników z wyboru do kasty wyrobników z wyboru. Nie ma wprawdzie nad sobą debilnego szefa czy szefowej – paranoiczki, i może w ciągu dnia pójść do sobie parku na dwugodzinny spacer, ale płaci za to najniższy ZUS fundując sobie nędzną starość, z wrzodami żołądka. Słowem z deszczu pod rynnę...
A trzecia grupa? Ona walczy bez końca dla zasady. Ich życie jest ciągłym kompromisem z jakimś plugastwem a niejasne ustalenia na cmentarzu są jej dekalogiem. No ale za to mają przywilej działania wielkoskalowego i trzymania swojej kasy na Kajmanach i innych Seszelach. Tych wojowników też trudno wydymać na kasę, bo walka, często bezcelowa jest ich uzależnieniem i celem w samym w sobie. Ich życie lub śmierć to pojawienie się lub nie pojawienie na liście takiej lub innej w takim czy innym Forbsie. A to wszystko + układy z kim trzeba wyrobiło w nich zwierzęcy spryt i znieczuliło na niuanse, jakim są nieuniknione ofiary ich wielkoskalowego działania...


Czy jest jakaś inna grupa? Na przykład świadomych rzeczy autsajderów, bezśladowych w działaniu i konstruktywnych w formie? Wolnych, a zarazem świadomych, że wolność to tylko przywilej wyboru tyrana jakiemu chce się służyć?


Pewnie jest, tylko gdzie....

poniedziałek, 25 lipca 2011

Bezpieczny raj wylęknionych eunuchów.....

W Norwegii stało się to co się stało... Smutek wielki, ale zawsze zdarzają się szaleńcy.... Jedni zabijaj 91 dzieciaków, inni tacy jak Hans Frank – 91 tysięcy. Tak czy śmak tragedia. 91 ofiar. Swoją drogą gdy amerykański pilot źle rozpoznał cel i jednym strzałem zabił 50 niewinnych afgańskich weselników strzelając rakietą w autobus z ludźmi to nasz Premier, ani Prezydent, ani Premier 1000 – lecia: Pan Buzek nie słali do Afganistanu depesz kondolencyjnych, a cała sprawa przeszła przez mainstrimowe media niemal niezauważona... No cóż...

Jechałem autem smutny i refleksyjny taki aż tu nagle raziła mnie wiadomość jak piorun! Otóż jakiś gość z Belgii (co to ta Belgia? Czy ma rząd? ) postawił postulat aby zaostrzyć eurodostęp do broni! Jak to zaostrzyć – pomyślałem nerwowo? Czy w Polsce można prosto i legalnie w czasie jednego dnia kupić sobie sztucer? NIE! Czy w każdym powiecie jest strzelnica czy ośrodek strzelecki? NIE! Czy są mnożone bezsensowne trudności TAK! I jeszcze to wszystko utrudniać!?!

Nie tak dawno rozmawiałem z kolegami o czasach hipotetycznej wojny domowej, i doszliśmy do wniosku, że w obecnej chwili jeden szaleniec wyposażony w dobrą broń maszynową z tłumikiem i kilka magazynków amunicji jest w stanie wymordować cały blok mieszkalny i nikt mu się nie postawi, nikt nie przeszkodzi bo nikt nie ma broni palnej i nikt nawet nie wie jak posługiwać się nożem! Wystarczy odciąć łączność przewodową w piwnicy budynku i zagłuszyć jammerem komórki a potem chodzić od drzwi do drzwi i zabijać, zabijać, zabijać.... Zabijać poprawnych, bezbronnych i wystraszonych tak jak to robił chory pychicznie szaleniec w Norwegii...

Euroidioci uważają ,że metodą jest zabrać broń, zabrać wszystkie prawa jakie ma obywatel aby stworzyć raj na ziemi... Nie dodają tylko że to raj dla sytych zakredytowanych eunuchów. Bezbronnych w sytuacji gdy przyjdą nocą po nich uzbrojeni Morlokowie....

No ale zawsze możemy się łudzić, że nie przyjdą....

wtorek, 29 marca 2011

Promieniowanie - czyli prywatna wojna Murphy'ego


Kiedy był wybuch w Czarnobylu a naszych kolarzy nie odwołano z Wyścigu Pokoju oraz mataczono informacją, udałem się na emigrację wewnętrzną. Nastąpiło coś takiego, że komuniści - przestali istnieć. Przestało istnieć ich prawodawstwo, stali się niewidoczni, i stanęli po stronie zła... Stoją tam zresztą do dziś. Wróciłem z tejże emigracji, z tej prywatnej wojny Murphy'ego, dopiero po pierwszych wolnych wyborach, a na pamiątkę tego wewnętrznego powrotu, na mojej działce powiewa biało czerwona flaga...



Efektem tejże emigracji była chęć zabezpieczenia się od takich zdarzeń w przyszłości. Pokręciłem się więc swoim motorkiem dwa dni po Warszawie, i z niemałym trudem używając środków płatniczych i uroku osobistego w proporcjach 50/50% zdobyłem potrzebne mi elementy elektroniczne. Był rok bodajże '86, a ja mając garść elementów - w tym ten najważniejszy – rurkę pomiarową zaszyłem się na dwa dni na strychu i zrobiłem! Zrobiłem Licznik Geigera Mulera! Od tej pory w zapomnianym kącie na na strychu stało szare plastikowe pudełeczko po niciach z którego dobywał się ledwo słyszalny, uspakajający serce stukot licznika..

Klik.klik.........klik........klik.klik.klik.......klik........klik.klik.....

I tak około 14/16 razy na minutę. Urządzenie zużywało znacznie poniżej 0,5 Wata, choć wtedy pojęcie „energooszczędny” jeszcze nie istniało w świadomości, a nasza duma - telewizor kolorowy Rubin 714p ważył około 60 kg, i w szczycie pobierał do 250 W.

A licznik klikał sobie zapomniany na strychu, i na szczęście od czasu Czarnobyla nigdy się nie przydał. Teraz postanowiłem go odświeżyć, wymienić rurkę pomiarową na nową i sprawdzić na nowo cały układ elektryczny....



Ścisłych pomiarów dokonywałem od środy do dzisiaj...

Wyszło tak:

1.

Środa 16,1 imp./minutę
2.

Czwartek 16,4
3.

Sobota 15,5
4.

Niedziela 15,2
5.

Poniedziałek 15,8



Czyli spoko! Promieniowania nie ma! Minimalna różnica w czasie trzech ostatnich dni być może wzięła się z tego że nakryłem stojący na dachu licznik Geigera plastikowym wiaderkiem chroniąc go przed deszczem...



Słowem promieniowanie pod Warszawą na wolnym powietrzu jest znacznie mniejsze niż na co dzień mają ludzie żyjący mieszkaniach zrobionych z tzw. wielkiej płyty, jeśli nieszczęśliwie ta płyta jest zrobiona z parszywego, taniego żużlobetonu. Ot i wyjaśnienie dlaczego „w domach z betonu nie ma wolnej miłości....”



Minęły lata, licznik ze swoim mechanicznym stukotem stał się nieco archaiczny, a i my żyjemy w innym kraju. Teraz uczciwi politycy o jasnych twarzach i sprawni nieskorumpowani rządzący wybrani w demokratycznych wyborach, nigdy przenigdy by nas nie oszukali tak jak tamte wredne gady sprzed lat. Dzisiejsi politycy nigdy by nie zataili faktycznej sytuacji i prawdy, choćby była nie wiem jak niewygodna i zmuszała do osobistych wyrzeczeń.
Na pewno tak jest, tak.... Na pewno....



I właśnie dlatego ja na wszelki wypadek licznika się nie pozbędę. Jest po remoncie, może sobie uspokajająco stukać jeszcze wiele lat. I niech sobie stuka zapomniany na strychu te swoje 14/16 impulsów na minutę.



Na nasze i jego zdrowie!

Robert Fryczkowski

czwartek, 17 marca 2011

Koniec Świata - nareszcie jakieś konkrety :)





Włączyłem sobie dziś swoje stare radio Kvinta 1948 kupione na Allegro za całe 70 PLN z dwoma doskonałymi zakresami fal krótkich i złapałem jakąś „ruską” stację. Znaczit rosyjskojęzyczną.

Kiedyś znałem ten język bardzo dobrze, i czytałem po rosyjsku Wittgensteina Fiłozoficzeskije Issliedywania, więc nie zaszkodzi odświeżyć. Może się przydać...

Piękny mocny sygnał, na 6,1 MHzznakomite brzmienie stacji ale... Cały czas mówią że już już za momencik będzie „kaniec mira...” czyli koniec świata... Po czym szybko podawali datę....

Sprawdziłem w rozpisce co to za stacja, a to moja dobra znajoma: Family Radio. Pamiętam jak wiele lat temu słuchałem ich audycji na starej wojskowej radiostacji RBM-1. Audycja nadawana była z terenu USA w paśmie, którego nie mają „normalne radia” czyli chińskie "szumofony" rodem z Tesco, jakie to są na wyposażeniu 99,9 % Polskich domów. Pamiętam jak wtedy chodziły mi ciarki po plecach. Słyszałem podniesiony głos kaznodziei który mówił po angielsku:wy – którzy słuchacie teraz tej audycji jesteście ostatnim pokoleniem przed przyjściem Chrystusa...

Family Radio to dziwna rozgłośnia która nie nadaje reklam, jednakowoż kasy ma bardzo dużo, o czym świadczy powyższa tabelka ich emisji nadawanych siedem dni w tygodniu! Audycja po rosyjsku była nadawana z terenu Niemiec z mocą pół megawata!Równolegle na całym świecie inne nadajniki nadawały audycje w językach narodowych po turecku, arabsku, angielsku, niemiecku, francusku czy włosku. To bogata i tajemnicza organizacja. Może nawet – choć trudno to sobie wyobrazić rozumem – bogatsza niż cała Polska!
Kto wie?

Przełączyłem się na falę polską 7,6 MHz, nadawaną z Erewania z mocą 100 kW.

A tam, audycja zwanaDźwiękiem Waszego Życia, a w niej same konkrety!! No nareszcie! Otóż koniec świata nastąpi 21 maja 2011 roku. Konkretnej godziny jeszcze nie podano, ale pewnie jeszcze nie wiadomo, albo to chyba będzie taki grubszy projekt rozłozony na cały dzień roboczy z dwoma przerwami kawowymi i jedną lanczową. Do nieba pójdzie dokładnie co 80 mieszkaniec ziemi, czyli w mojej wsi oprócz mnie pójdzie do nieba jeszcze 6 osób. Jeśli chodzi o mnie to mogłaby pójść ta ruda, która mieszka na końcu ulicy w tym domu z blachodachówką. Mam wrażenie że razem było by nam jakoś raźniej. Ale w świetle tego co opowiadali mi koledzy to ona chyba się raczej nie załapie... Nic to , może za to załapie się jej młodsza siostra...Trzymam kciuki.

Spragnionych szczegółów zapraszam przed głośniki radia zgodnie z załączonym grafikiem. Trzeba wybrać Family radio i znaleźć pasmo. Zaś na stronie stacji nie ma za wiele informacji. Głównym head newsem jest – a jakże koniec świata... Aż dziw że nie ma jakiegoś atrakcyjnego licznika odliczającego w tył, czy coś w ym stylu..



Ależ to wszystko dziwne! Zostały nam dwa miesiące karnawału i wszystkie sprawy się przewartościowują. Sprawy ważne stały się nieważne a nieważne są istotne. Trochę żałuję, że właśnie dziś umówiłem się z mechanikiem na wymianę oleju i paska rozrządu w samochodzie. Teraz widzę, że się niepotrzebnie z tym pośpieszyłem. Nic to. Jutro powiem mechanikowi , że zrobię mu przelew za robotę dopiero 22 maja. No bo jakby ten koniec świata okazał się jednak prawdą to zaoszczędzę na czysto pięć stówek. Piechotą nie chodzi.

Frycz66





Ps.

Ciekaw tylko jestem audycji Family Radio w dniu 22 maja 2011 roku i wystroju ich strony internetowej.... A może powiedzą, że z przyczyn technicznych Pan Bóg się rozmyślił i koniec świata odwołany?

Albo i nie powiedzą:)

Trzy najpopularniejsze słowa świata...





Teraz kiedy piszę tę krótką notkę jednocześnie słucham Audycji Chińskiego Radia Międzynarodowego. Audycja jest sensowna i jak na warunki chińskie odważna bo mówi o warunkach pracy o warunkach pracy w chińskich zakładach międzynarodowych i słucha się tego przyjemnie. (,Kolejną taką audycją jest audycja Polskiego Radia Dla Zagranicy) Motto audycji: jakie są trzy najpopularniejsze słowa na świecie? - Made in China

Mnie jednak zastanawia mądre i szczodre nadawanie. W tej chwili nadają swoją audycję z trzech nadajników każdy o mocy 0,5 Megawata!! (czerwone strzałki) Najlepiej słychać ten nadajnik z wnętrza kontynentu. Jak UKF! Przy takiej strategii każdy Polak w Europie , Azji w regionie Pacyfiku, Dalekim Wschodzie czy Australii ma szansę na dobry odbiór... Jacy ci Chińczycy to mili i szczodrzy ludzie. Tyle wysiłków i kosztów żebyśmy mogli posłuchać sobie ciekawych audycji w naszym narodowym języku z dobrą jakością. Jak my się im odwdzięczymy? Może powinniśmy kupować więcej ich towarów, żeby jakoś nakręcić im gospodarkę?

No dobra, kończę bo zaczyna się kolejna lekcja „chiński na co dzień” Dziś jest o szkodliwości palenia i o tym jak zamieszkać w Chinach na dłużej.
Każda taka lekcja wymaga uwagi....

Frycz66

wtorek, 15 marca 2011

Dobro, zło i pas ziemi niczyjej....





W weekend uczestniczyłem w fajnym męskim wypadzie. Tak się złożyło że tematem nadrzędnym tej podróży była refleksja nad życiem. Pomknęliśmy furgonem z Warszawy aby rozmawiać, pomodlić się, po zastanawiać nad sobą. Tak się też złożyło że uczestniczyłem w dwóch kazaniach, z których każde było inne... Każde z nich odpowiedziało mi przynajmniej po części na pytania, jakie gdzieś tam wewnątrz siebie od pewnego czasu noszę... Niemniej nareszcie w sposób absolutnie jasny uświadomiłem sobie że świat jest zbudowany na antagonizmie dobra i zła. Są to realne spersonalizowane siły które działają tak a nie inaczej abyśmy nie dotarli (zło) lub dotarli (dobro) do celu, jakim jest... No właśnie co? Pytani przeze mnie ludzie „jaki jest ich cel życia” odpowiadają że żyć dobrze, dobrze wychować dzieci.... Na pytanie czy celem nie jest zbawienie większość ludzi uśmiecha się myśląc, że tak sobie żartuję, a kiedy widzą że pytanie jest postawione na serio, odpowiadają że nie, bo to taki mit, taka przenośnia a co w takim razie z buddystami i Egipcjanami z czasów Faraonów?

To też wymusza specyficzny obraz świata. Fig.1 Obraz przedstawia „pas ziemi niczyjej” wymuszony przez pragmatyzm życia. Ot ani dobro, ani zło... „po prostu życie”. Po jednej stronie pasa ziemi niczyjej jest dobro, czyli Ochojska (uwielbiam ją!) Owsiak, Jan Paweł II, Ojciec Pio... To są ikony i menedżerowie dobra. Gdzie nam szaraczkom do nich...

Po drugiej stronie pasa ziemi niczyjej, jest zło. Hitler, Stalin, Ale czy taki Ratko Mladić (masakra w Srebrenicy) to już sami nie wiemy... Zło to też dręczenie słabszych i niedostosowanych, ale i zabijanie bezbronnych kotków, i małych focząt... To jest zło...

My oczywiście tacy nie jesteśmy. A że czasem skłamiemy, zdradzimy, mataczymy, nie zapłacimy podatku, ukradniemy prąd, nie doważymy czegoś, umyjemy spleśniałe wędliny, skłamiemy na prośbę redaktora naczelnego gazety, nie zapłacimy autorowi należnego honorarium, jesteśmy rzecznikiem prasowym firmy o której wiemy, że wykorzystuje ludzi na 101 łajdackich sposobów, wprowadzimy na rynek cennik z 26 ukrytymi opłatami, ukradniemy czyjąś własność intelektualną w internecie? Toż to tylko jest „kompromis z życiem”. Poza tym „wszyscy tak robią”, i to nie jest zło, bo jak już ustaliliśmy: zło to Hitler, Stalin i być może Ratko Mladić. No i ci, którzy zabijają małe bezbronne foczki...



Na pytanie o diabła większość z nas uśmiecha się pobłażliwie i wyrozumiale, zostawiając to pytanie bez odpowiedzi w skrzyni z muszkietami, maszynami parowymi, papirusami i wiejskimi gusełkami...

Tak więc jest i dobro i zło, a my pomiędzy nimi żyjemy ot tak sobie...



Pod wpływem sobotniego kazania, uświadomiłem sobie że nie ma czegoś takiego jak pas ziemi niczyjej. Jest TYLKO DOBRO I TYLKO ZŁO. DOBRO walczy abyśmy dotarli do naszego zasadniczego celu jakim jest zbawienie duszy, a ZŁO WSZELKIMI MOŻLIWYMI METODAMI nas od tego odwodzi, rozprasza nas, wskazuje nam cele nieistotne, zastępcze, drugorzędne i niegodne naszej uwagi a przede wszystkim kłamie.



„TYLKO PRAWDA NAS WYZWOLI...”



Kłamstwo nawet małe, nie jest to żaden niewinny i usankcjonowany społecznie pas ziemi niczyjej. Kiedy rzecznik firmy tytoniowej mówił, że nie ma potwierdzonych dowodów na szkodliwość palenia tytoniu, a rzecznik dyskontu mówi, że standardy pracy i poszanowanie godności pracownika są dotrzymane, wiedząc przecież, że tak nie jest, to obydwaj stoją razem z Goebbelsem na tym samym brzegu ZŁA. Z tym że oni są adeptami, a on ich mistrzem... Bo być może taka firma nie mogąc znaleźć rzecznika prasowego za żadne pieniądze, po dwóch latach bezskutecznego szukania zastanowiła by się nad sobą i swoim działaniem.. No ale skoro jest człowiek, który opakowuje brudne czyny w piękne słowa.... Hulaj dusza!





Słowem,

wszystko to co nie jest prawdą, jest kłamstwem,

to co nie jest dobrem, jest złem,

a co nie jest miłosierdziem jest niechęcią

a to co nie prowadzi do celu jest bezcelowym błąkaniem się...



Słowem, tylko stojąc mocno, świadomie, gorliwie, bezkompromisowo i z przekonaniem po stronie DOBRA, nie stoimy po stronie ZŁA.



Tertium non datur..

czwartek, 10 marca 2011

Marzec roku 2014......


Tak jak większość mężczyzn mam dwa zegarki. Jeden stylowy magiczny, noszony od wielkiego święta, a drugi to zwykły wyrobnik, solidny, wodoszczelny, niedrogi, szwajcarski, z niezwykle czytelnym analogowym cyferblatem i datownikiem.. Słowem kwintesencja klasycznego czytelnego zegarka z fosforyzującymi wskazówkami i cyferkami na cyferblacie, które doskonale widać w kinie czy to nocą w lesie. Baterie nie są specjalnie trwałe bo wymienia się je co 3 lata,
(w Timexie pracują 5 lat zaś Casio gwarantuje 10 lat pracy a pracują 12) ale, zegarek ma już swoje lata, i to energetyczne łakomstwo można mu wybaczyć. Bateria definitywnie skończyła się dzisiaj. Sekundnik zamarł w martwym bezruchu. Podjechałem więc do takiego skromniutkiego zegarmistrza z dwoma wielkimi zegarami na ścianie, kilkoma budzikami w gablotkach i kilkunastoma wystawionymi zegarkami ręcznymi firmy Q&Q o dość nikczemnej urodzie....

Pan zegarmistrz - szczupły szpakowaty starszy pan, wyjaśnił mi co i jak, a ja zdecydowałem się na wymianę markowej baterii za całe 20 PLN. Pan wymieniał baterię sprawnie spokojnymi suchymi dłońmi, a ja w tym czasie zabawiałem go rozmową. Okazało się, że punkt „przędzie dobrze” jako jedyny taki w okolicy a Pan sobie bardzo chwali ten rok. Poprzednią baterię też wymieniłem u Pana – pochwaliłem się niczym grzeczny harcerz. Wiem,odparł zegarmistrz uśmiechając się - robię na wymienianych bateriach takie małe znaki. Nową uszczelkę i czyszczenie wnętrza zegarka dostałem gratis! Zapłaciłem 20 PLN, i powiedziałem: no to widzimy się za kolejne 3 lata! To będzie, eeeeeee... w marcu 2014 roku!Powiedziałem to tonem bardzo pogodnym, wręcz radosnym, ale – nie wiedzieć czemu – obydwaj jak na komendę popadliśmy w niemą zadumę...

A mnie w sercu zrobiło się tak tęsknie. Ten skromniutki minimalistyczny punkcik usługowy z najcenniejszym jego elementem - eleganckim zegarmistrzem. Te pierwsze promyki wiosennego słońca. Ten cały świat pędzący donikąd w swym obłędnym wirze, i my, dwa ludzkie pyłki.. W konteście tego wszystkiego perspektywa roku 2014 wydała mi się tak straszliwie odległa, tak nierealna, że aż rzewna..

Wyrwaliśmy się z tego niemego namysłu niemalże jednocześnie.
Nie wiem o czym myślał elegancki zegarmistrz, ale kiedy już na odchodne powiedziałem już poważniej: no to do widzenia za trzy lata, czy tak? - nie odpowiedział mi nic, tylko tak smutno się uśmiechnął...


Marzec 2014 ? Boże jak to daleko!
Moje życie połknęło kolejne takie daty niepostrzeżenie, czy tak będzie i z tą?

Mam jakieś przeczucie, że nie, ale może to ta wiosna nas tak rozrzewnia... Niech już by przyszła, cholera jedna..

niedziela, 6 marca 2011

"Rdzeeeenie uranowe rdzeeenie" - felietonik niedzielny


ROK 1979. Jak już kiedyś wspomniałem, byłem kiedyś zafascynowany literaturą SF.. Te wszystkie akceleratory hiperjonowe, te setki kolorowych kontrolek i silniki czasowo-pozytronowe, które w ostatniej chwili jakiś sprytny kosmonauta naprawiał drutem ze spinki do włosów pięknej doktor Evy, aby udać się w nadprzestrzeń...

No i te aspekty psychologiczne...

Niemniej jednak czasem wczuwało się pewien zgrzyt.. A to wtedy, kiedy żołnierz tęsknił za naturalnym papierosem bo były tylko syntetyczne (syntetyczny papieros? Absurd!). Albo czułem niespójność gdy jakaś załoga tułając się po rubieżach odległej galaktyki poszukiwała części do swojego silnika jonowo – pozytronowego.... Najczęściej częściami do takich silników handlował na jakiejś mało uczęszczanej planecie jakiś starszy dziwak, który w opuszczonych halach produkcyjnych trzymał na handel części rakiet, silniki pozytronowe i komptrexy neuronalne. Zwykle też był upierdliwy a czasem wręcz zapijaczony... Były lata 70... Radyjka montowaliśmy na wczesnych tranzystorach germanowych TG5, których parametry już wtedy były boleśnie marne, a „niskoszumny” tranzystor TG3A był marzeniem radioamatora – często - niezrealizowanym.


Wtedy nasza elektronika półprzewodników była zapóźniona w stosunku do elektroniki zachodniej o jakieś 10-15 lat zaś w stosunku do RWPG byliśmy zapóźnieni o jakieś 5-10 lat.. (Swoją drogą ciekawe jak to się ma teraz?
Słowem, ciekawe ile jesteśmy zapóźnieni teraz 20lat? 30....100..)

W owym czasie gdy kupno tranzystora było pewnym problemem i sporym kosztem dla kieszeni ucznia, a w domu był jeszcze lampowy telewizor i wielkie lampowe radio , starszy dziwak na odległej planecie, na skraju galaktyki handlujący na gołej ziemi (ziemi?) częściami do silnika jonowo – pozytronowego, przekraczał wszelkie akceptowalne granice prawdopodobieństwa...


Mamy rok 2011. Czasem lubię wpaść na warszawski Bazar Wolumen, którego lata świetności minęły już dawno dawno, ale gdy chce się kupić elementy elektroniczne, przewody, płytki czy nową specjalistyczną lutownicę, to ciągle jest o miejsce atrakcyjne.. Oczywiście jak i w życiu tak i na bazarze jest podział. Elita ma swoje własne sklepy na obrzeżu czynne również w tygodniu. Profesjonaliści mają swoje stałe miejsca i niezależnie od pogody przyjeżdżają swoimi autami/sklepami na kołach i handlują na placu... Drobni zawodowcy wynajmują miejsca na straganach gdzie pojawiają się co tydzień... „Przypadkowi” rozstawiają się w miejscach dobrze wyeksponowanych, ale handlują wprost z auta i na gołej ziemi.

No i ostatnia kategoria – Nurki, czyli ostatni element łańcucha pokarmowego Warszawy. To co jest wyrzucane jako niepotrzebne przez sytych japiszonów, podczas czyszczenia mieszkania po właśnie zmarłej babci, czy wyrzucaje jako niepotrzebne w miarę przyśpieszonego awansu społecznego, tu „wypływa” na porozkładanych papierach wokół bazaru i na samym bazarze w miejscach mało eksponowanych... Nurki nadają nowe życie starym ale jeszcze sprawnym suszarkom do włosów, szachom którym brakuje tylko jednej figury, aparatom fotograficznym na klisze, osmalonym ale sprawnym tosterom i prodiżom, proporczykom „25 lat zakładów metalowych Ursus” i bambusowym wędkom. O wszystko targują się zawzięcie ale potrafią się opamiętać..

Słowem folklor. Aż tu nagle...

Jeden z handlujących wystawił na gołej ziemi do sprzedaży kilkanaście – jak gorąco zapewniał - sprawnych laptopów i tak pokrzykując melodyjnie na nutę „pyyyzy gorące pyyyzy..” te laptopy sprzedawał...

Mój Boże! Pierwszego laptopa prywatnie kupiłem sobie 10 lat temu za 6700 PLN i to był duży wydatek, do tej pory nie każdy uczeń gimnazjum ma laptopa. Ba! Nie dalej jak miesiąc temu rozmawiałem z kierowniczką salonu sprzedaży dużej firmy, której niezborny umysłowo, a może zwyczajnie złośliwy kierownik nie chciał przyznać laptopa co jej rujnowało dzień pracy... A tymczasem tutaj, na chodniku, leżały za grosze kokietując Klientów włączonymi kolorowymi ekranami o wysokiej rozdzielczości....

W świetle powyższego starszy dziwak na planecie Alftron 137 w galaktyce Skorpiona, handlujący na gołej ziemi częściami do silnika jonowo – pozytronowego wcale nie wydaje już taki wydumany.

Noż tylko czekać, aż na Wolumenie usłyszę melodyjny zaśpiew: „Rdzeeeeenie uranowee, rdzeeeenie....”

czwartek, 3 marca 2011

China rulez! For Ever! Part 2

Pod poprzednim tekstem znalazłem znakomity komentarz, którego fragment przytoczę:

Dlaczego zakłada Pan, że chińska ekspansja musi skończyć się łagrem? Nie mierzmy wszystkich swoją miarą :) Jestem pewien, że dostrzega pan różnicę cywilizacyjną pomiędzy Chińczykami a Europejczykami. Znam kilkunastu Chińczyków czy to z Hong-Kongu, Szang-Haju czy Pekinu. Znam też Tajwańczyków, których nazwanie "Chińczykami" grozi pobiciem :) Ale o żadnym z nich nie mogę powiedzieć, że ma imperialistyczne podejście w stylu trockistów. Patrząc przez pryzmat Konfucjusza czy Lao Tze, trudno sobie wyobrazić chińskie rakiety niszczące Berlin i Londyn. Bardzo trudno! Oni chyba szanują świat o wiele bardziej niż my. Z resztą po co im te bomby?

Dla takich komentarzy warto jest pisać bloga. Ten zaś komentarz porusza sprawę ważną, więc się odniosę szerzej. Zakładam, że obecnie to nie Chiny a Rosja przygotowuje się do wojny o bezkresne i słabo zaludnione tereny Syberii. Chińczycy rosną w siłę – zwłaszcza militarną. Przecieki z Wikileaks pokazują zaniepokojenie dyplomatów australijskich, których dziwi struktura chińskich wydatków zbrojeniowych. Otóż większość z 75 mld. USD jakie Chiny wydały na uzbrojenie w zeszłym roku, wydano na broń jądrową i rakiety dalekiego zasięgu. Po co, skoro ich „naturalnym” wrogiem jest Tajwan i Japonia? No może po to żeby dozbroić swoje liczne łodzie podwodne, których Chińczycy mają tyle samo co amerykanie? Przeraża też skala wydatków, jakie przeznaczane są na zbrojenia. Podobno są podwajane co rok!!! (sic!). Departament Stanu USA mówi jednak, że to nieprawda...
Nieprawda, bo co rok POTRAJAJĄ wydatki!!
Oni chyba szanują świat o wiele bardziej niż my. Z resztą po co im te bomby?
No właśnie..... Do jednej z kilkudziesięciu łodzi podwodnych, które teraz bezgłośnie przyczaiły się w okolicach Somalii, USA i Morza Północnego?

W Chińczykach nie ma empatii i troski.. Głośna w swoim czasie była sprawa zatrucia kilkuset i śmierci kilkudziesięciu osób w Ekwadorze. Sprzedawano tam bowiem lek na serce, którego składnikiem była gliceryna. Taki lepki ciężki alkohol o wzorze C3H5(OH)3 , który okazał się brudny. Firma farmaceutyczna z Ekwadoru kupiła glicerynę w Szwajcarii, czyli wszystko powinno być ok? Ale tak naprawdę to te beczki były fakturowane 18 razy (osiemnaście razy !!) , i nigdy nie widziały Szwajcarii, a gliceryna była robiona w jakiejś chińskiej fabryce ze szkła i aluminium, o 30-piętrowym biurowcu z lądowiskiem dla helikopterów na dachu. Już na miejscu okazało się, że fabryka to kilka brudnych opustoszałych parterowych baraków a obrazek na folderze był skopiowany z internetu... Chiński producent na wieść, że przez jego brudną glicerynę poumierali ludzie wzruszył ramionami i tyle... A że był to program śledczy, więc wypowiedział się młody chiński profesor. Powiedział on tak: my Chińczycy mamy specjalną mentalność, której zrozumienie jest kluczem do zrozumienia nas i naszych działań. Otóż jeśli wskutek naszych działań lub zaniechań poniosą szkodę ludzie z innych nacji czy ras, to nas to nic nie obchodzi. Tacy już jesteśmy...

Dwa miesiące temu rekrutowałem pewnego człowieka. Sympatyczny, silny, jeszcze młody, ale bardzo, wprost niewyobrażalnie zmęczony. „Przejechał się” na handlu z chińczykami. Zamówił kontener pięknych butów, a przyszły buty z tektury... Stracił wszystko co tylko miał, cudem udało się zamienić długi na spłatę pod hipotekę domu. Będzie to spłacał ze 20 lat...

Opowiedziałem mu historię o glicerynie a on ją potwierdził, i nawet dodał swoją. Otóż w Pradze spłonęły jakieś magazyny chińskich produktów. Straty były ogromne. Chińczycy swoim natychmiast pomogli kupując jakiś stary blok mieszkalny i go zasiedlając swoimi. Zbankrutowanych czeskich kooperantów Chińczycy pozostawili swojemu losowi...

Pewnie są fajni oczytani i empatyczni Chińczycy, oczytani, lubiący Chopina i wrażliwi na niedolę europejczyków... Tak samo jak w 1938 roku byli Niemcy, którzy lubili Żydowskie książki, wiersze, sztuki teatralne i kulturę.... Na 100% byli tacy Niemcy... I cóż z tego, skoro rok później wydarzyło się to co się wydarzyło...

Czy Chińczycy szanują świat bardziej niż my? Bo ja wiem? Najpierw musieli by chyba zacząć szanować siebie...... Tak, że ja wracam do języka chińskiego, bo jakoś tak przez skórę czuję, że w obozie pracy „słoneczna przyszłość” pod Radzyminem znajomość chińskiego może być przepustką do pracy na powietrzu - ale pod dachem, i dodatkowej kromki chleba w poniedziałki, środy i piątki... :)

I obym się mylił!

Yacht Boy 10... Felietonik mocno korporacyjny...

Potrzebowałem kupić małe ale dobre radyjko. Miało być pozbawione cyfrowej elektroniki (jakieś cyfrowe wyświetlacze etc.), odbierać na falach długich, średnich, krótkich i UKF. Stereo na UKF (przez słuchawki) ma być miłym gratisem. Radio powinno odbierać Warszawę na falach długich w prawie całej europie, oraz pozwolić mi na odbiór Polskiego Radia Dla Zagranicy na 5,990 MHz. Do tego ma pracować na parzystej liczbie baterii co najmniej miesiąc przy intensywnym użytkowaniu. Słowem radyjko do szwędania się z plecakiem, albo motorkiem enduro po Europie.

Teraz takich radyjek już prawie nie ma. Są jakieś „zmoty” na jednym scalaku, bez prawdziwej skali, pokręteł, szumiące, marne i byle jakie. Są też dobre radyjka takie jak Degen czy Tecsun ale z wielkim wyświetlaczem i 147 funkcjami, ale jak mówiłem nie chcę zbędnej elektroniki, bo raz, że takie radio cały czas pobiera (minimalny- ale pobiera! :) prąd, a to zużywa baterie i czyni radio bardzo wrażliwym na wilgoć.

Po długich poszukiwaniach znalazłem radio dla siebie Grundig Yacht Boy 10. Ale w sieci było mało informacji, a na stronie internetowej producenta był opis tak lakoniczny, że aż zniechęcający do zakupu... Napisałem więc do firmy maila, że opis powinien zachęcać do kupna bądź co bądź drogiego radyjka (199 PLN) a nie zniechęcać, ale mój emocjonalny mail (poniżej) pozostał bez odpowiedzi
/.../
Państwa strona internetowa jest beznadziejna. Jest „dla picu” , i widać że
nikt z Was się nią specjalnie nie interesuje. O żadnej zachęcie zakupowej dla Klienta nie ma nawet mowy, ba! Jest wręcz przeciwnie... No ale centrala daleko, coś tam niby sprzedajecie, na razie fabryki w Chinach produkują wam za dwa dolary... A pensja na koncie co miesiąc jakaś tam jest? No jakaś tam jest... Pozdrawiam! /.../


Skoro tak, to postanowiłem w żadnym razie nie nagradzać zakupem i prowizją kogoś komu nie zależy i wyszukałem ten produkt na internetowym serwisie aukcyjnym... Za prawie nowe radio w folii, kartoniku i z instrukcją bez jakichkolwiek znamion użytkowania zapłaciłem wraz z przesyłką 55 PLN czyli ¼ ceny sklepowej...
I jakie jest to małe radio? Ono jest zachwycające! Pięknie gra (jak na takie zgrabne maleństwo), jest bardzo czułe na UKF, stereo może nie jest intrygujące ale jest, i można sobie posłuchać muzyki z filharmonii przez słuchawki. Jedyny brak to brak regulacji tonów, a przydał by się na falach długich. Fale krótkie zachwycają czułością i stabilnością, i można wieczorami słuchać koncertów nadawanych przez Radio Watykan. Fale długie i średnie działają po prostu dobrze. Radio jest genialnie oszczędne, i dwa akumulatorki typu AA wystarczają na ponad miesiąc pracy, a jest niemal regułą, że wieczorami zasypiamy przy włączonym radiu. Eleganckie skórzane etui dopełnia całości.. Słowem genialne radyjko do plecaka, na motor enduro ale i do nesesera, ale i na co dzień do domu.
Radio tak mnie zachwyciło, że postanowiłem nakręcić filmik i umieścić na You Tube żeby inni entuzjaści radia z Polski, Ekwadoru, Rosji i Kanady wiedzieli że jest taki fajny produkt i jak on się sprawuje... Mój kanał na YT zasadniczo jest poświęcony technice, a technice radiowej w szczególności... I kiedy tam umieściłem filmik, to ze smutkiem stwierdziłem że jestem pierwszym i jedynym, człowiekiem na świecie, który zachwycił się tym znakomitym radyjkiem i umieścił filmik...

I tu jest miejsce na zasadniczą część socjologiczną felietonu. Mianowicie pracując w korporacji mamy wsparcie i siłę. Wsparcie w postaci logo, laptopa, wymienianego co trzy lata auta, którego eksploatacja nic nas nie kosztuje.. W zamian, wolni od pierduł i użerania się z ZUS-em możemy wymyślać nowe produkty, zupki, proszki, całe dnie sprzedawać, słowem dostajemy totalne wsparcie żeby móc pławić się w aktywnym działaniu... Handlowiec może wtedy myśleć tylko o spotkaniach sprzedażowych, HR-owiec o modelowaniu kadr, produktowiec o czymś nowym, czego rynek jeszcze nie widział... Słowem w firmie się żyje. Pomyślałem o sobie. Gdybym pracował w sprzedaży takiej firmy to przy swoim zaraźliwym entuzjazmie i spontanicznej radości działania, brał bym jeden taki produkt na dwa tygodnie i robił filmik, opisywał jego cechy, zalety, a wszystko to językiem korzyści. Po prostu nie wytrzymał bym żeby nie pochwalić się całemu światu jaki to mamy fajny i elegancki produkt! Ba! Kiedy byłem Handlowcem w PTK Centertel to właśnie tak robiłem; pisałem artykuły o firmie, o jej produktach i rozwoju sieci do Auto Techniki Motoryzacyjnej, ot tak dla samej przyjemności pisania! Niech ludzie wiedzą jaka to fajna firma! (artykuły mam do tej pory! :)

Niestety, kiedy kończy się aktywność i życie, przychodzi czas rozstań. Powinno się wtedy z firmy odejść niepokonanym , albo przejść do innych nowych projektów. Wybór to jednak ciężki, bo się przyzwyczailiśmy do biureczka, do widoku z okna 13 pietra wieżowca, bo ciąży kredyt we Frankach szwajcarskich, bo się nie ma pomysłu co dalej ze sobą zrobić, i zamiast działać zaczynamy szukać wymówek: co ja mam kręcić filmiki? Popieprzyło go! Od tego są te nieroby z reklamy? Co? Ja mam zająć głos na forum dla miłośników radia, a po co....? I tak kończy się korporacyjne życie, a zaczyna korporacyjne gnicie... Proces gnilny, którego celem jest okopać się, trzymać sztamę z właściwą osobą, nie pozwolić się wyrzucić jeszcze chociaż przez rok, intrygować na całego i knuć.... Na pracę i radosny entuzjazm nie starcza czasu i sił. Bo w korporacji nie ma stanów pośrednich, jest albo życie albo gnicie....
Tak zresztą jak w życiu.

Nie wiem jaka jest sytuacja w firmie od radyjek. Może tam pracują gorliwi radośni entuzjaści, a strona internetowa jest marna bo właśnie pracują nad taką nową znakomitą z filmikami , anegdotami, na której można kupić produkt, zapłacić kartą a nazajutrz kurier przywozi produkt pod same drzwi (taką znakomitą stronę ma rzeszowski Zelmer! ) . I wtedy ten felietonik jest tylko odległą przestrogą...
Może tak a może nie...

Za dwa, trzy lata będzie wiadomo....
Czy firma działa w trybie życie czy w trybie gnicie...
Radosnego Życia wszystkim Wam serdecznie życząc w ten słoneczny dzień.
W ukłonach pozostaję
Robert Fryczkowski – entuzjasta życia.

Początek Apokalipsy?

Na ten temat miałem napisać już jakiś czas temu. Rozmawiałem z kolegą na temat wybuchów na Słońcu i wybuchach gwiazd supernowych. Towarzyszą temu zaburzenia pola elektromagnetycznego i emisja strumienia protonów i elektronów, stąd np. zjawisko zorzy polarnej.. Podczas takich wybuchów anomaliom, albo nawet zanikowi ulega propagacja fal radiowych. Normalne są zaś cykle słoneczne 11-letnie podczas których my krótkofalowcy budujemy anteny na wyższe pasma i robimy na nich niezwykłe łączności. Natomiast pomiędzy tym okresami łączności nie są tak spektakularne... Pamiętam jak podczas cyklu w 1982 roku mieliśmy z kolegą ciągłe zakłócenia na CB od stacji włoskich, które były słyszalne „jak dzwon” podczas gdy my nie mogliśmy dowołać się z sąsiedniej ulicy.... No i właśnie dzisiaj przeczytałem na salonie tekst pod tytułem: Czy to poczatek Apokalipsy?

http://marcinmalyska.salon24.pl/279955,czy-to-poczatek-apokalipsy

a pod nim jeden z komentarzy:

Jak wleje bebzyne do generatora to wybuch na sloncu spowoduje,ze nie bedzie dzialal.Smieszne pytanie tak smieszne sa te tezy

(zachowałem pisownię oryginału)



Otóż dokładnie tak! Generatorek nie będzie działał! W tym bowiem sęk, że w naszych laptopach, palmtopach, samochodach, pralkach, telefonach stacjonarnych i komórkowych, zmywarkach, lodówkach, modemach, mieszkaniach, licznikach energii elektrycznej, kuchenkach gazowych i mikrofalowych są setki układów scalonych. Ładuje się je tam dlatego że taki układ jest dużo tańszy i bardziej niezawodny od rozwiązania od rozwiązań mechanicznych. Programator mechaniczny do pralki Polar kosztuje około 230 PLN , ma trwałość około 10 lat i jest dość pracochłonny. Taki sam programator na układzie scalonym można zrobić za 20-50 PLN i teoretycznie jest niezużywalny. Z tym, że programator mechaniczny można – w razie usterki - stosunkowo prosto naprawić "w warunkach domowych" a elektronicznego już nie. Producent ma kolejny zysk. Stąd pakuje się układy scalone wszędzie gdzie tylko mozna, bo jeśli uwzględnić tzw. normalne warunki działania – sprzęt jest bardziej niezawodny i wzmacnia monopol producenta.

Kiedyś były tzw Układy Scalone Hybrydowe – dość zawodne, ale też odporne na pole magnetyczne. Potem były cyfrowe układy TTL, potem MOS-FET a teraz zagęszczenie elementów i cienkość ścieżek zwłaszcza w układach cyfrowych jest niewyobrażalna! Pomimo że Twój zegarek działa na 1,5 V telefon na 5 V, komputer w aucie na 12 V a laptop na 18 V to pola elektryczne wewnątrz takiego układu scalonego są niewyobrażalne bo cóż z tego że to „tylko” 5V napięcia skoro odległości pomiędzy elementami są rzędu mikrona i mniej. Foto powyżej pokazuje wielkość układu scalonego w porównaniu do ucha igły krawieckiej....
I taki napakowany układ o wielkiej skali integracji w którym jest milion tranzystorów „tylko czeka” na silny impuls elektromagnetyczny, który normalnie się nie zdarza, ale jak się zdarzy to zakończy jego życie. Czyli jak będzie wybuch na słońcu to 60% układów scalonych powie nam pa pa! I nasz agregat prądotwórczy z Castoramy też nie zapali bo nawet w nim jest elektroniczny moduł zapłonowy, i piękny samochód kupiony za 200 tysięcy z 68 funkcjami i dotykowym ekranem w jednej chwili będzie kupą śmiecia którego nie będzie można ani otworzyć, ani zamknąć ani przerobić na klasyczny układ. To że zabraknie benzyny jest iluzją bo nagle stanie 98% aut a wylegną na ulice nieliczne Polonezy , Fiaty 125, 126p, Żuki i Nysy, i stare klasyczne diesle jakich całe mnóstwo znajdziemy na ulicach Radzynia Podlaskiego, dzielnie spalając olej opałowy... Ocaleje ze 30% CB radia i to ono stanie się zaczątkiem komunikacji obywatelskiej, będą działały nieliczne radia lampowe, i te starsze tranzystorowe... Ludzie żyjący na prowincji i mający prawdziwe zawody takie jak mechanik, krawiec, lekarz / weterynarz piekarz, zdun, stolarz, cieśla, po pewnych zawirowaniach będą żyli jak dawniej i dalej słuchali radiowej Jedynki. Zaś wielkomiejscy pajace „uzależnieni od Facebooka”, różni żałośni spece od „marketingu i reklamy” eksperci od „supportu w segmencie B2B” i inni absolwenci zaocznego marketingu i reklamy zasilą falę wielkomiejskiej biedoty, która po spustoszeniu hipermarketów skieruje się ku kanibalistycznemu migracyjnemu obłędowi donikąd.

Tylko wojskowi będą stali mocno na nogach. Zapewne osadzą się w większych miastach i będą kontrolować przepływ paliw, energii, wody i informacji, prowincję zaś pozostawią na pastwę tułających się band terroryzujących społeczności niezorganizowane, nieuzbrojone, które będą zbyt głupie aby każdej nocy wystawiać czujne warty z noktowizorami walkie-talkie i ostrą bronią...
Słowem nieprzewidujący, wystraszeni głupcy będą mieli przechlapane.. Wygrają albo mądrzy integratorzy lokalnych społeczności, albo okrutnicy bez skrupułów - Banderowcy XXI wieku. Wojsko nie będzie się angażować tak długo jak długo ich konwoje z paliwem bronią i żywnością będą nietknięte. A jeśli bezpieczeństwo konwojów gwarantuje jakiś lokalny kacyk - okrutnik Wlad Palownik - to tym lepiej..

Porządek być musi...

A w międzyczasie... Cztery miliony Chińczyków razem z Azjatami i AK47.... :)

I to będzie prawdziwy początek apokalipsy, a nie że jakiś tam laptop nie działa,
albo inna zmywarka...



C.D.N.

wtorek, 1 marca 2011

na szczęście są Chińczycy :)

Witajcie!

Pracuję nad ofertą a w tym czasie leci audycja w radiowej Jedynce. Szczera (aż dziwne?!) i bardzo rzeczowa dyskusja na temat samochodów elektrycznych pomiędzy dziennikarzem i profesorem. Rozmówcy doszli do wniosku, że to same koncerny paliwowe blokują rozwój tego typu aut.

Dziennikarz:
Znany jest przykład amerykańskiego koncernu paliwowego CHEVRON, który kupił od SONY patent na produkcję akumulatorów do aut, tylko po to żeby ich nie produkowano na świecie.

Profesor:
No tak, ale na szczęście są Chińczycy, którzy nie przejmują się żadnymi prawami patentowymi i w tej chwili są największym producentem akumulatorów trakcyjnych na świecie...

Sam nie wiem co o tym myśleć, ale wyglądało to tak jak pochwała zdrowego rozsądku..Na szczęście są Chińczycy, którzy nie przejmują się /.../

Wyluzowani znaczy :)

I bardzo dobrze, zwycięzców się nie osądza,
a słabi i utyskujący zawsze mają pod górę...

Robert Fryczkowski