czwartek, 29 lipca 2010

Niebo i piekło - każdego dnia dla Twoich bliskich..

Na moim biurku w biurze od 2 lat leży pod stertą papierów etykieta od jakiegoś napoju. Pamiętam tylko, że smakował potwornie! O ile takie zwykłe kolorowe oranżady w wiejskich sklepikach są przesłodzone i naiwne w smaku, ta smakowała jak popłuczyny z laboratorium chemicznego! Sprawdziłem z czego to się składa:



Zawiera substancje słodzące, zawiera źródło fenyloalaniny, woda, dwutlenek węgla , regulatory kwasowości, kwas cytrynowy, cytrynian sodu, cyklaminian sodu, acesulfam k, aspartam, aromaty, substancja konserwujaca, benzoesan sodu, czerwień koszelinowa, azorubina, błekit patentowy V.
Słowem demolująca organizm chemia, przy której zwykły sok malinowy z wodą jest niczym bajkowa woda życia. No cóż, niech każdy pije co chce, ale zwrócił moją uwagę napis:



Każdego dnia dla Twoich bliskich! Co za cholerne draństwo! Jak można produkować tysiące litrów chemicznej, chemicznie słodzonej, chemicznie barwionej, chemicznie konserwowanej, odbijającej się chemią, szucznie kolorowej chemii i napisać „Każdego dnia dla Twoich bliskich”.. I jakaś kobiecina z Radzynia Podlaskiego po tym dzieciaki.


I nagle zrozumiałem czym jest piekło! Piekło to nie jakieś kadzie ze smołą, tylko po prostu przeżywanie jeszcze raz tego co świadomie zrobiliśmy innym. Taki ktoś kto na butli chemicznej brei pisze „Każdego dnia dla Twoich bliskich” pewnie będzie musiał wypić to co nawarzył. A jeśli wyprodukował tej chemii 200 tysięcy litrów to będzie tę chemiczną miksturę pił sto tysięcy dni... Czyli 270 lat... Pod koniec picia będzie już wypalonym aspartamem i benzoesanem sodu wrakiem , stąd w potocznym rozumieniu piekło to wieczność i nieskończone cierpienie...

Tak samo trener który świadomie robi nudne i marne szkolenia, czyli odpiernicza zwykłą manianę, będzie musiał przesiedzieć ten czas na nudnych szkoleniach i bezsensownych odczytach. Jeśli zrealizował jedynie 180 marnych szkoleń dla 12 osób na każdym szkoleniu, a każde szkolenie po 8 godzin, to znaczy że wygenerował 180 x 12 x 8 = 17280 godzin nuuudy, którą trzeba będzie przeżyć... Czyli spędzić 6 lat na nudzie... To można zakwalifikować raczej jako czyściec.

A niebo? Jeśli ktoś wspaniale bawił ludzi niczym dobry kabaret, np. POTEM, jeśli ktoś znakomicie i ze znawstwem śpiewa jak Diana Damrau, albo gotuje ciesząc się radością Klientów, naprawia z pasją samochody, terminowo, czysto i solidnie, czy też wypieka pyszne eklery z rumem, to wszystko to ze sobą zabierze TAM. Radość ludzi, dobry smak, zmysłową radość z jazdy atem i dobrą muzykę... I to właśnie jest NIEBO, suma wszystkich tych dobrych rzeczy, uczuć i smaków, które bezinteresownie i z radością rozdaliśmy innym...

Posta obserwacja podpowiada mi też, że mało kto z nas będzie w niebie miał Mercedesa SLK...


Robert Fryczkowski.

piątek, 23 lipca 2010

Błogo będę sławił ten dzień.....

Błogo będę sławił ten dzień...

Wiem już czym jest błogosławieństwo... Nie w znaczeniu liturgicznym, ale w takim znaczeniu potocznym, ludzkim. Miałem kiedyś stary samochód..Ooo ma już ponad 30 lat... I kiedy rano do niego wsiadałem to zawsze miałem chociażby jedną króciutką jak mgnienie ale bardzo ciepłą i serdeczną myśl w stronę mechanika który go wiele lat temu ze znawstwem pospawał i pomalował i ponaprawiał, sprawiając że był absolutnie niezawodny. I tak ciepła, pełna serdeczności wzmacniająca myśl biegnie sobie gdzieś daleko do Janowa Lubelskiego do warsztatu w którym niepodzielnie króluje Pan Stach, dla którego Land Rower, Jeep, czy zwykły UAZ nie mają żadnych tajemnic. Człowiek pogodny, charakterny, szczupły, i wyglądający dziesięć lat mniej niż ma... Człowiek, którego wzmacniają afirmacje i takie małe prywatne błogosławieństwa klientów i przyjaciół. To jeden z przykładów. O bardzo wielu ludziach myślę ciepło. A pamiętając, że „kto sieje wiatr, zbiera burzę, staram się o nikim nie myśleć źle”. A poza tym, myślenie o kimś źle, kiedy ktoś serio zalazł nam za skórę, to zwykła amatorszczyzna.
Od takich spraw są przecież czary :)

czwartek, 24 czerwca 2010

My, trwale ofladrowani....

Właśnie obejrzałem w TV film o wilkach. Te piękne zwierzęta pokazane były jako wypisz - wymaluj; miluchy – pieszczochy skłonne do zabaw o dużych mądrych oczach (lampach) , które najchętniej żywiły by się gotowaną marchewką i brokułami, ale że w lesie tego nie ma to już zmuszone całą sytuacją jedzą raz na kiedy sarnę. Ale jedzą tylko sarnę słabą, marną i o ponurym spojrzeniu, któreż życie już nie cieszy. Słowem zjadają tylko takie sarny, które już od 2 tygodni miały myśli samobójcze, i których my nie lubimy.

No i pokazane były polowania na wilki. (w Polsce obowiązuje moratorium na wilka i nasi myśliwi jeżdżą polować za wschodnią granicę). Myśliwi pokazani zaś byli nie jako myśliwi realizujący plan odstrzałów na łowisku ale jak jakiś pluton egzekucyjny.. Ponure spojrzenia, wycelowana broń i padające w ogniu wilki... Oczywiście padające w zwolnionym tempie, i farba (krew) na śniegu...
Po czymś takim, ktoś nadwrażliwy - a takich ie brakuje, kto nigdy nie spędził samotnie nocy w lesie wyposażony tylko w nóż i zapałki, ma o myśliwych fałszywe zdanie wyrobione... Heh..

Ale ja nie o tym. Otóż na wilki poluje się m. innymi z użyciem fladrów. Są to kolorowe paski cienkiej tkaniny / plastiku doczepione do sznurka. Tymi fladrami okrąża się watahę na wysokości ok 50 cm. doczepiając sznurek do drzew, krzaków i gałęzi. Wilki które tego nigdy wcześniej nie doświadczyły, panicznie się fladr boją, a tu od tyłu już idzie naganka i pędzi zdezorientowane wilki prosto na linię myśliwych... Wilki próbują brawurą pokonać linię myśliwych, no ale nie zawsze się o udaje... Jednak wilk który podejmie ryzyko i PRZESKOCZY FLADRY zwykle uchodzi z życiem.

Taki wilk JUŻ NIGDY NIE DA SIĘ ZŁAPAĆ NA FLADRY....



Z tej prostej historii wyciągnąłem dla siebie trzy morały:



1.

Jako społeczeństwo jesteśmy „ofladrowani” . Na sznurkach wiszą różne kolorowe wstążeczki, porozwieszane przez różne gazety, telewizje i koncerny i mamy wmówione czego się bać a czego nie. Zamiast bać się linii skupionych jak struna i gotowych do strzału myśliwych, wmówiono nam, żeby bać się kolorowych wstążeczek. To się karnie wszyscy boimy....
2.

Ci co robią dużo hałasu są w praktyce zupełnie niegroźni. Gdyby wilki zawróciły to rozproszyły by hałaśliwą nagankę samą swoją obecnością i uciekły. Kołatki i puszki po piwie z kamyczkami w środku nie zabijają....
3.

Tych naprawdę groźnych dla nas ludzi nie widać. Stoją nieruchomo w ukryciu. Cisi, anonimowi, skoncentrowani. Do tej konfrontacji przygotowywali się latami. Nic o nich nie wiemy, a opowieści o ich istnieniu traktujemy jak bajania wariatów. Wszak boimy się fladr i naganki. Tylko skąd nagły ból w karku? Świat wiruje! Ziemia uderza w nas z impetem! Krew! Świat gaśnie... To znak że Oni jednak są.



Znak ostateczny.



/...../

Obława! Obława! Na młode wilki...

Wypadłem na otwartą przestrzeń, pianę z pyska tocząc,
Lecz tutaj także ze wszech stron - zła mnie otacza woń!
A myśliwemu co mnie dojrzał już się śmieją oczy
O ręka pewna, niezawodna podnosi w górę broń!
Rzucam się w bok, na oślep gnam, aż ziemia spod łap tryska
I wtedy pada pierwszy strzał, co kark mi rozszarpuje
Wciąż pędzę słyszę jak on klnie i krew mi płynie z pyska
On strzela po raz drugi! Lecz teraz już pudłuje!

Obława! Obława! Na młode wilki...

Wyrwałem się z obławy tej, schowałem w jakiś las,
Lecz ile szczęścia miałem w tym to każdy chyba przyzna
Leżałem w śniegu, jak nieżywy długi, długi czas
Po strzale zaś na zawsze mi została krwawa blizna!
Lecz nie skończyła się obława i nie śpią gończe psy
I giną ciągle wilki młode na całym wielkim świecie
Nie dajcie z siebie zedrzeć skór! Brońcie się i wy!
O bracia wilcy! Brońcie się nim wszyscy wyginiecie!

/....../

niedziela, 20 czerwca 2010



Chodzi mi po głowie, pewna historia...

Moja Babcia, Babcia Wanda, była bardzo dobrą kobietą. Barwną, silną, z charakterem, i jednocześnie wyczuloną na ludzką niedolę. Nie będę opisywał ze szczegółami jak pomagała w w czasie najczarniejszej nocy stalinizmu Zakonowi Orionistów. Podam tylko jeden przykład. Mieszkaliśmy w miejscowości Sommerfeld, (obecnie Lubsko) w której to Babcia była szanowaną żoną Pana Doktora – czyli Panią doktorową. Tak mówili na nią ludzie. I ta Pani doktorowa usłyszała, że pewna kobieta ma problemy finansowe. Było upalne lato i Babcia zawinęła równowartość obecnych 500 PLN w kamień, owinęła to gumką recepturką i wrzuciła tej kobiecie przez otwarte okno. Wiem bo na całą „akcję” wzięła mnie – wnuczka ze sobą. Ten dom jeszcze stoi przy ulicy XX-lecia PRL. Potem ta kobieta chodziła po mieście i opowiadała, że modliła się do Panienki Najświętszej i stał się cud! A przyszła nam o tym opowiedzieć rozemocjonowana sąsiadka,” Pani doktorowo – stał się cud!..”
A babcia wysłuchała i tylko się uśmiechała, bo z przekonań była raczej ateistką. Owszem, może jest jakaś tam siła wyższa, ale: „jak się samemu czegoś nie zrobi to porządnie zrobione nie będzie, i tyle... Poza tym po co Jezusikowi d.. zawracać ..”
Pamiętam kiedy Babcia zrobiła ten „cud” przyszedł dziadek, i zapytał „a gdzie pieniądze” a babcia na to „Felutek, inni potrzebowali bardziej...” Dziadek tylko westchnął, po czym wieczorem siedzieli przy „kawce” i grali w karty.. Wprawdzie mieliśmy wtedy na owe czasy super nowoczesny telewizor Orion Delta, ale Babcia uważała telewizję za rozrywkę plebejską. Ot czasem czwartkowa Kobra, jakiś mecz i tyle...

Minęło wiele lat. Babcia była już dawno w niebie, w które nie bardzo wierzyła...

Ja zaś byłem wtedy japiszonem i pracowałem w dużym zachodnim koncernie. Była surowa zima . Zaparkowałem służbowe auto i poszedłem do restauracji Fridays. Dawali tam wielkie pyszne doskonale wysmażone steki. Po pracy, o 20 fajnie sobie pójść z przyjaciółmi na taki spóźniony ni to obiad ni to kolację. Dużo dobrego jedzenia, towarzystwa i energii. Wtem przypomniałem sobie, że na siedzeniu auta zostawiłem portfel i telefon. Wybiegłem w samej tylko koszuli na parking, i tylko kątem oka zauważyłem, że ochroniarz wrzuca z przedsionka knajpy staruszkę, która chciała się tylko ogrzać w strumieniu gorącego powietrza z tak zwanej kurtyny powietrznej. Zwróciłem na to uwagę, gdyż ta stara kobieta była archetypem wiejskiej staruszki. Nie miejskiej, tylko właśnie wiejskiej. Pokornej kobiety, w kolorowej chuście. Kobiety, która każde zdarzenie przyjmuje jako dopust Boży.
Kiedy wracałem kobieta w chuście znikała w mroku i śnieżnej zadymce. Dogoniłem ją w samej koszuli, wygarnąłem z portfela wszystek bilon jaki miałem, bo tylko bilon miałem, otworzyłem jej dłoń i wsypałem.
Kobieta w chuście, złożyła dłonie i powiedziała: „Ooooo, Babcia Wanda? Prawda?....” Po czym uśmiechnęła się ciepło i zniknęła w mroku... Ja stałem minutę jak wmurowany.... Ta historia wraca do mnie raz na kiedy, nieodmiennie budząc silne emocje.

Czasem los daje nam prosty znak... Kiedyś pewnie go zrozumiem..

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Bodhisattva in metro :)


To cudownie pozytywny film. Wiele razy zdyskontowałem go szkoleniowo. Dzisiaj w Warszawie pada, smutno tak, więc piszę raporty dla Klient, pachnie dobra kawa, a ja w międzyczasie zobaczyłem go już dwa razy. Bodhisattva to człowiek oświecony prowadzący innych ludzi do oświecenia. Bodhisattva nie szuka zbawienia wyłącznie dla siebie, ale przede wszystkim pomaga innym, dzięki praktyce doskonałości daru, moralności, cierpliwości, wysiłku, koncentracji i mądrości. Słowem poświęca czas dla dobra wszystkich istot. Oglądam filmik i przecieram załzawione oczy. Przypomniało mi się szkolenie które miałem kilka lat temu dla dużej firmy. Firma zaprosiła swoich handlowców terenowych na szkolenie, nie zapewniając nic. Ani kawy, ani napojów, ani pizzy chociażby na lunch. Słowem siedziało ze 30 wkurzonych młodych ludzi w przeszklonej salce w której nie było klimatyzacji. A może była, ale „Pan Zenek” - konserwator zapodział pilota.
Ci młodzi ludzie weszli w konflikt z kierownikiem, który się wił jak piskorz. Z jednej strony nie mógł załatwić nic bo w istocie był przestraszonym Panem Nikt w przykusym garniturku, a z drugiej widział złość podwładnych, których z minuty na minutę bardziej wkurzał. Nie mogąc ryknąć na nich, ryknął na mnie: proszę zaczynać szkolenie! Ale na sali nie było zamówionego rzutnika i ekranu, co pogłębiło złość kierownika. Ale o nic. Postanowiłem mu pomóc. Zdjąłem marynarkę, krawat, a był środek upalnego lata, i zacząłem szkolenie o usługach GSM. Od anegdoty, która -na szczęście- okazała się zabawna. Uffff.. Potem już poszło gładko. Wymyślaliśmy prawdopodobne i te najbardziej nieprawdopodobne zastosowania do usług, ilustrując to zabawnymi rysuneczkami. Tak czy inaczej bawiliśmy się znakomicie, i usługi internetowe, lokalizacyjne, i kolejne funkcjonalności poczty głosowej przy akompaniamencie salw śmiechu wchodziły nam do głów jedna po druiej... Nikt już nawet nie myślał o nie działającej klimatyzacji....

W pewnym momencie otworzyły się drzwi i wszedł Pan w brązowej marynareczce z lat '80 Pewnie dyrektor, bo w tej firmie niemal każdy jest dyrektorem. Dyrektorem departamentu, dywizji, oddziału, schowka na mopy... Awanse, zwłaszcza wirtualne, są wszak dużo tańsze niż realne podwyżki.
Pan uciszył nas gestem i zapytał mnie: (byłem najstarszy i najgrubszy – szyli pewnie szef:)
-Czemu ci ludzie się śmieją?
-Bo są na szkoleniu i świetnie się bawimy - odparłem nieco zakłopotany...
-Szkolenie to nie jest miejsce na jakieś śmichy – chichy – odparł stanowczo Pan.
-Pan i ja – zacząłem tonem średniowiecznego trubadura – jesteśmy już w wieku, w którym śmiech drażni serce i niepokoi umysł, ale oni są jeszcze młodzi, radośni.
Pozwólmy więc im się śmiać i cieszyć życiem.... Przeżywać je....
Pan wyszedł bez słowa łupnąwszy za sobą drzwiami!
Potem okazało się, że wrócił do bura i napisał na mnie do centrali okropny paszkwil, że niby jestem arogancki, niekulturalny, taki, śmaki i owaki, i on sobie mnie więcej nie życzy w jego departamencie. No i już więcej do Olsztyna nie pojechałem.

No i teraz sobie myślę, że ten Pan w brązowym garniturku, to chyba nie był Bodhisattva. A już najbardziej to żal mi jego żony. Wyobrażam sobie jak mówi: „ Czemu się śmiejesz Lucyna? Łóżko droga Lucyno to nie jest miejsce na jakieś śmichy – chichy. Stosunek seksualny to poważna sprawa Lucyno.... ”

czwartek, 27 maja 2010

Korporacyjny dupek - kto zacz?

Czasami w rozmowach sobie żartujemy i określamy kogoś jako korporacyjnego dupka, ale to określenie jest często – gęsto nadużywane. Czasami jakaś łajza tak mówi na widok zorganizowanego fajnego japiszona z laptopem o wadze 0,8 kg, dostępem do internetu i sytych zarobkach. Ot zazdrość. Ale czasem to po prostu widać, słychać i czuć, że ktoś po prostu jest korporacyjnym dupkiem... Tylko gdy przychodzi do zdefiniowania tematu to pojawia się trudność...

Do do wczoraj! Odwiedził mnie korporacyjny dupek. Nie ważne czy facet czy kobietka, bo w tych kategoriach nie ma płci. Przyjechał po długim niewidzeniu się niepokojąco miły. Pomimo że jest ciepło, wiadomo - maj, rozpaliłem ogień w kominku, zaparzyłem dobrej kawy w ciśnieniowym włoskim ekspresie, ze stali nierdzewnej i postawiłem na stół coś słodkiego.. Siedzimy, rozmawiamy... Rozmowa jest trudna, bo korporacyjny dupek ma jakąś dziwną awersję przed normalnym płynnym kontaktem z ludźmi. Starannie dobiera słowa tak żeby nic nie znaczyły, a że nie jest członkiem stowarzyszenia Mensa, a raczej jego IQ jest dwucyfrowe, rodzi to wrażenie pewnej ociężałości umysłowej. Rozmowa się nie perli sama z siebie tylko jest z mozołem realizowana jak sobotni seks przez parę grubasów. Trafić w temat – oto cel sam w sobie, który co i raz się wysmykuje. No i to mozolne powtarzanie. Co u Ciebie pytam? „Co u mnie...?” Jak Twój Avensis? „Jak mój Avensis...?” Jak projekt harmonizacji danych? „Jak projekt...?” - powtarzał w koło dupek korporacyjny, co czyniło tempo rozmowy nieznośnie powolnym i mało wiedzo twórczym. Poczułem się wręcz okradany z myśli.

Jak na razie bilans rozmowy wypadał dramatycznie na moją niekorzyść. Ja dowiedziałem się, że dupkowi ucięli budżety, że bryndza, że żona wolała inny kolor samochodu i teraz ciągle narzeka.... ja natomiast podsunąłem mu kilka pomysłów dotyczących jego działu, i stronę internetową na której znajdzie coś na temat projektu, który właśnie realizuje. Narysowałem nawet kilka rysunków, które skwapliwie zabrał. A on znowu swoją mantrę, że obcięli budżety i jaki to jest biedny. Ale to wszystko oczywiście ciągle nie wystarczy żeby zasłużyć na miano pełnokrwistego korporacyjnego dupka. Na świecie wielu jest bowiem ludzi bez polotu, zapatrzonych we własny pępek, dla których rysa na zderzaku Avensisa jest traumą.

Więc co? Otóż korporacyjny dupek zaczął się zbierać i ni z gruszki ni z pietruszki wypalił ; bo ty miałeś taki fajny projekt dla Biznesu, a ja mam go napisać, więc jakby Ci nie był potrzebny.....

I nagle zrozumiałem tę żałosną grę tego korporacyjnego dupka. Przyszedł wyłudzić projekt, bo może ma szczęśliwy dzień i trafił na frajera? Potem otrzymany projekt przepisze na zasadzie Copy -> Paste, wytnie słowa, których nie rozumie i sprzeda u swojemu szefowi jako swój. I nagle czas tej stękliwej rozmowy mi się zwrócił, gdyż w jednym przebłysku zrozumiałem co jest istotą jednostki degeneratywnej jaką jest korporacyjny dupek. Jest nią mianowicie totalna, bezkrytyczna, upośledzająca jakiekolwiek głębsze relacje interesowność. Korporacyjny dupek, szczodrość intelektualną i emocjonalną uważa za frajerstwo, a stan w którym sporo weźmie nic od siebie nie dając napełnia go uczuciem błogiej satysfakcji... Ot wydymał kolejnego frajera.... Gdyby jeszcze tylko wyłudził ode mnie ten projekt przeżył by w swoim Avensisie orgazm i chwalił się jaki to sprytny, bo za napisanie takiego projektu trzeba by zapłacić a tu proszę! Mam za darmo, wystarczyło godzinę jęczeć... Korporacyjny dupek nie przebywa z ludźmi tylko ich używa, tak jak używają jego. I kiedy oceni, że już nie da się nic wziąć to zrywa kontakt...

Rozmowa zakończyła się tym, że go grzecznie odprowadziłem do drzwi, dbając aby czasem nie podać mu ręki, bo jak nic bym zwymiotował. Niezwłocznie wszedłem do zakładki „edit” w swoim telefonie . Zamieniłem jego śmieszne imię i nazwisko na krótkie „dupek”. Telefon zapytał mnie co chcę zrobić bo taki wpis już jest i ostatecznie jest jako „dupek7” .
Jak oni się szybko mnożą?
Jak szczury w kanale...

Heh....

wtorek, 25 maja 2010

" Z ROSJĄ TRZEBA OSTRO.."

Czytam gazety, czasopisma, internet... Zostawiam sobie wszystkie ponadczasowe, takie jak Brać Łowiecka, Automobilista, Łowiec Polski, Magazyn, Off-Road.pl, Classic Auto, Radioelektronik, Polska Zbrojna, Magazyn Wędkarski, Broń i Odkrywca. Cała reszta czasopism to mało wartościowa makulatura która ląduje w koszu. 90% czasopism politycznych i 100% gazet wywalam. Zostawiam tylko takie, które są reprezentatywne dla swego czasu. I właśnie teraz, robiąc porządki w archiwum znalazłem dwa czasopisma. Pierwsze zostawiłem ze względu na świetny wywiad z Śp. Prezydentem.



Ponadto jest fajna okładka, i mały, uroczy lapsus, mianowicie Prezydent ma zegarek założony do góry nogami. Drugie czasopismo (poniżej)podsumowuje za to pewien czas.



Położyłem je obok siebie i zamyśliłem się. Gdzie je schowam? Już wiem! Schowam do tej teczki w której trzymam artykuły Śp. Anny Politkowkiej.

To miejsce w sam raz.

Robert Fryczkowski

piątek, 21 maja 2010

Fabryka Bożych klonów... (36 modeli podstawowych)


Fabryka Bożych klonów:

36 modeli podstawowych + 4 modele tyranów + 4 modele świętych...

Razem liczba ich 40 i 4 czyli 44.



Dorwałem ostatnio dwa teksty; jeden o krótkofalowcach z regionu jakiegoś tam w latach 1940 – 2000, a drugi to cieniutka książeczka z Allegro o legendarnych bieszczadnikach. Obydwie przeczytałem jednym tchem = czyli dwie kawy.
I co mnie uderzyło w obydwu tych jakże różnych przecież książkach, to podobieństwo życiorysów.

Krótkofalarski można streścić tak:
1) Zainteresował go tym hobby brat, nauczyciel lub wojsko.
2) Pierwsza fascynacja to słuchanie stacji krótkofalarskich na AM.
3) Potem pierwsze własne konstrukcje i pierwsze sukcesy.
4) Potem rodzina i dzieci i spadek aktywności.
5) Potem budowa radiostacji SP5WW lub kupno fabrycznej - taki mały renesans.
6) Teraz spokojny powrót do hobby.

A bieszczadnicy?
1) Szkoła lub nawet studia (tam często pierwszy zachwyt Bieszczadami)
2) Praca lub nakaz pracy.
3) Pierwsza miłość (zwykle nieszczęśliwa) i praca na zrywce.
4) Pierwsze próby rzeźbiarskie lub literackie.
5)Druga ważna kobieta i kolejna próba ułożenia sobie „normalnego” życia.
6) Porażka i powrót w Bieszczady.
7) Alkohol i narodziny legendy.
8) Zgon.

Ufff... Pomyślałem sobie. A tyle czasu poświęcamy na to żeby być wyjątkowymi...

A tu „Boska Sztanca” i my, wychodzące spod niej „Boskie Klony” bo za wielu pomysłów Pan Bóg na nas nie ma...

audrey.warhol

Bo i po co się napinać ? Skoro jesteśmy wszyscy jedną jego inkarnacją...





Ps.

Renata Przemyk

ODJAZD



Kupujesz najdroższy bilet
I ustawiasz się do jazdy przodem
Lecz skąd możesz wiedzieć gdzie los ma
Początek swój, a gdzie ma ogon ?

Przecież to nie ty rozkładasz te tory
Nie masz na to wpływu gdzie ich koniec
Myślisz jestem Bóg wie jak wyjątkowy
Ale mylisz się

Co to da, że przy oknie usiądziesz
Nawet wśród niepalących
Podróż tak samo skończy się
Gdybyś w korytarzu stał

O cały swój bagaż martwisz się
Nie zaśniesz skoro z tobą jedzie
Jakbyś się zachował gdyby on pozostał,
Ale zniknął przedział ?

Przecież to nie ty rozkładasz te tory
Nie masz na to wpływu gdzie ich koniec
Myślisz jestem Bóg wie jak wyjątkowy
Ale mylisz się

Co to da, że przy oknie usiądziesz
Nawet wśród niepalących
Podróż tak samo skończy się
Gdybyś w korytarzu stał

Obawiasz się tylko tego, czy
Twój pociąg będzie opóźniony
Czemu się nie boisz tego, czy
On jedzie we właściwą stronę ?

Przecież to nie ty rozkładasz te tory
Nie masz na to wpływu gdzie ich koniec
Myślisz jestem Bóg wie jak wyjątkowy
Ale mylisz się.