poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Kościół, czterech wiernych i cmentarz nieopodal....

Podczas jednej z podróży służbowych zatrzymałem się przy małym kościółku, aby skupić myśli i jeśli to można tak nazwać – odpocząć duchowo. Dobre kościoły mają to do siebie, że maja w sobie dobrą energię. Kościół był mały, kameralny wręcz, z położonym obok zadbanym cmentarzem. A wszystko to pięknie prześwietlone słońcem i przewiane letnim wiatrem.

Tak się złożyło, że za chwilę miała rozpocząć się msza. Ucieszyłem się i postanowiłem zostać. W międzyczasie zwróciłem uwagę, że na starej mozaice podłogi było wiele błędów w doborze wzorów i kolorów mozaiki. Ciekawe czy to z wysiłku, z nieuwagi, z braku umiejętności czy z pośpiechu? A może ze złości? Kto wie?



W kościele poza mną były 3 osoby. Z ich zachowania wywnioskowałem że wszyscy się dobrze znają, a nawet lubią. Zaczęła się msza.

Po mszy wszyscy rozeszliśmy się. Zwróciłem uwagę na to, że na organach grało entuzjastyczne rodzeństwo.
Ale dopiero jak już jechałem autem w kierunku Warszawy, uświadomiłem sobie, że poza liturgią, i tym co wynika z obrzędu, ksiądz nie powiedział do nas „od siebie” ani jednego słowa! Ani tak naprawdę się nie przywitał, ani razu się nie uśmiechnął, ani też na koniec się nie pożegnał. Ot pojawił się, odprawił mszę i bez słowa zniknął w czeluściach zakrystii. Ja rozumiem, że mógł mieć gorszy dzień. Ale nie mówimy tu o nawiedzonych kazaniach podczas których wierni rozmawiają z Bogiem, nawracają się, lub widząc swoje grzechy zaczynają szlochać. Mówiimy tylko o podstawowych standardach komunikacji międzyludzkiej...

A swoją drogą, ciekawe co by było, gdybym ja tak prowadził szkolenia jak ten ksiądz prowadzi msze?
Ot, wchodził bym bez słowa na salę i bez powitania zaczynał bym np. tak: „tematem szkolenia jest analiza dysonansu po zakupowego wśród Klientów indywidualnych i instytucjonalnych”
Mówił bym przez godzinę, jednostajnym, niemodulowanym głosem w sposób absolutnie niespersonalizowany, a po skończeniu tego – pożal się Boże – szkolenia, bez jednego słowa wychodził bym z sali.

Co by to wtedy było?!

Wiem co by było!

Było by tak, że też miał bym na swoich szkoleniach 4 osoby (w tym jedną trochę z przypadku) o średniej wieku uczestników szkolenia – tak na oko 65 lat....



I tu nie chodzi o jakieś niestosowne porównania. Mnie po prostu zrobiło się bardzo bardzo smutno, bo zrozumiałem że kościół instytucjonalny (a nie ten w naszych sercach) jest taką starą, bardzo, bardzo starą "firmą", prowadzoną przez starych wiekowo, bardzo samotnych mężczyzn.
I ta "firma" ma coraz mniejsze szanse trafić w potrzeby współczesnego „rynku” ludzi młodych, poszukujących, inteligentnych i zbuntowanych, jednakowoż zawsze ludzi o wysokich potrzebach komunikacyjnych. I kilka pieknych pielgrzymek tu niewiele zmieni. Pielgrzymki są niejako "od święta" a skryty, odarty z jakiejkolwiek bezpośredniości styl komunikacji jest na codzień.


To mniej więcej tak, jakbym teraz A.D. 2009 w miasteczku akademickim w którym każdy ma iPoda założył sklepik z kasetami magnetofonowymi....
No i oczywiście wyrzekał bym, że te MP3 to jak nic, wymysł szatana jest...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz