poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Wykastrowany Maciek, jego demon, i dawno już zapomniany słoik po dżemie.

Było to lat temu dziesięć. Wspólnie postanowiliśmy w sobotnie słoneczne popołudnie pojechać na poligon w Sulejówku. Było bowiem takie niepisane prawo, ze wprawdzie tam nie wolno w dni powszednie się kręcić, ale w soboty wojsko nie ćwiczy – to wtedy wolno. I roiło się tam wtedy od grzybiarzy i turystów. Wsiedliśmy więc w swoje auta terenowe i pojechaliśmy: Ja –czyli Robert, Paweł i Maciek o posturze brodatego harcerza. Trzech kumpli, jeszcze nie przyjaciół, ale już kumpli połączonych pasją do militariów, krótkofalówek i samochodów terenowych. Wszyscy byliśmy już po trzydziestce, ale jeszcze w tym wieku, że człowiek ma wrażenie że jest dziesięć laty młodszy. Ganialiśmy po pustym poligonie Ja – czyli Robert Ładą Nivą, Paweł nieco zardzewiałym Suzuki i Maciek UAZ-em. Było piękne sierpniowe popołudnie. Ganialiśmy po wydmach jak szczeniaki i omawialiśmy ślady po ćwiczeniach. Najwięcej wiedzy militarnej miał Maciek a ja z Pawłem chłonęliśmy jego wiedzę.

Chłopaki! Chłopaki! Chodźcie tutaj! Stałem na wzgórku a przed nami na postumencie stała pogięta perforowana blacha. Zobaczcie – krzyczałem podniecony – do tej blachy strzelają z haubicy! Maciek sprostował że nie z haubicy tylko z armaty. No i teraz wiem czym się różni armata od haubicy.

Pobiegliśmy dalej, i dalej a Maciek zrobił nam ciekawy wykład na temat rdzeni uranowych (tych które Amerykanie stosują w Iraku). Nie wiedziałem że człowieka w mundurze ze słuchawkami na uszach, w butach można wyssać przez otwór o średnicy 3 cm. No bo jak?
O rany! No jak to jak. A wiadro keczupu przelejesz przez taki otwór? No pewnie, no widzisz, tak! Czyli implozja rozrywa ludzi na taką pastę i wysysa załogę przez otwór. Cierpliwie i z pewną nutką dydaktyzmu tłumaczył nam Maciek. Okazało się że Paweł, ma w aucie pizzę sprzed wczoraj a ja butelkę wody mineralnej. Paweł zrobił nam wykład o pojazdach gąsienicowych, a ja popisałem się przed chłopakami wiedzą na temat radiowych systemów łączności wojskowej z tzw. rozproszonym widmem. Spędziliśmy na wydmach wspaniałe popołudnie.

Po trzech godzinach wróciliśmy z Sulejówka do Warszawy. Z tym, że ja z Pawłem postanowiliśmy obejrzeć jeszcze na VHS jego film o amerykańskim transporterze Oshkosh.. No niesamowita maszyna. Łamie się w pół , ale nie tak jak łamie się Tarpan Honker pociągnięty od niechcenia serią z AK47 – czyli na dwa kawałki pełne trupów.



Oshkosh jest tak skonstruowany, „fabrycznie” żeby być sprawniejszy w terenie. Wiadomo -Ameryka!

Wtem zadzwonił telefon. Stacjonarny. Zadzwoniła dziewczyna Maćka. Powiedziała nam, że mamy na Maćka zły wpływ, i Maciek nie będzie się z nami już więcej spotykał!
Ja osłupiałem bo było dla mnie oczywiste, że to taki żart. Paweł mnie uciszył i ściszył telewizor. Zaczął z nią rozmawiać a ona swoje, że: Maciek powinien spędzać czas z nią, że my na niego mamy zły wpływ.
Zły wpływ (!) Spędziliśmy czas tak grzecznie i przykładnie że aż dziw. Nie pojechaliśmy na walki psów na farmę pod Nieporętem. Nie szlajaliśmy się po szemranych miejscach tylko przykładnie niczym harcerze urządziliśmy sobie prelekcję w terenie przy wodzie mineralnej (sic!) i pizzy. Stwierdziliśmy z Pawłem że ona zwariowała, i dalsza rozmowa nie ma sensu. Zakończyłem więc twardo: Idź się wyśpij kobieto a jak Maciek nie chce się z nami spotykać to niech sam zadzwoni i nam to powie. I wtedy usłyszałem jak ona mówi do niego „powiedz im ty!” i Maciek wydukał do słuchawki: „ NO_TAK_JA_NIE_BĘDĘ_JUŻ_SIĘ_Z_WAMI_SPOTYKAŁ..”

Usiadłem z Pawłem i już nic tego dnia nas nie bawiło. Ani transporter, ani słoneczny dzień, ani nic.

Z Maćkiem już faktycznie się nigdy się nie spotkałem. Ale czasami, tak raz na rok, ot na przykład dzisiaj wieczorem przypomina mi się ten dzień. Myślę o tym czy oni ciągle są razem. Czy są szczęśliwi. Czy mają dzieci. Czy kupił sobie to auto o którym tyle rozmyślał. Myślę też o tym jak on widzi teraz tę całą sytuację. Ot takie wieczorne zastanawianie się. A najbardziej ciekawi mnie gdzie trzyma swoje Cojones. To znaczy wiem gdzie je trzyma; w słoiku po dżemie, a słoik oddał swojej dziewczynie w dożywotni depozyt, pięknego sierpniowego dnia 1989 roku. Ciekawe tylko, czy po tylu latach jeszcze się zastanawia gdzie jest ten słoik, i co można by zrobić z jego zmurszałą już dziś zawartością...
Tak hipotetycznie oczywiście....

Ot takie przemyślenia współczującego samca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz